Teatry niechętnie sięgają po sztuki Sławomira Mrożka. Andrzej Hryniewicz podjął wyzwanie i zmierzył się z „Indykiem”. Było bulgotanie i strzały na scenie, salwy śmiechu oraz oklaski na stojąco.

Mrożek nadal aktualny

Andrzej Hrydzewicz, reżyser sztuki niewiele musiał dodać do didaskaliów, tekstu, by spektakl był aktualny.

- Podobał mi się. Chyba zagrali całość, reżyser nic nie skrócił. Już sam utwór wzbudził moją sympatię, na scenie wyglądało to trochę inaczej, ale zdecydowanie na plus – stwierdza Marcin Różański.

Mrożek porusza bowiem problemy człowieka dnia dzisiejszego, który pyta „po co” i „dlaczego”, a i tak „wszystko mu jedno”. Sprawa „niechcenia” komplikuje się dopiero, kiedy w życiu Poety pojawia się Laura. Może tak naprawdę zawsze mu się chciało, tylko ukrywał to skrzętnie? Na ratunek mu rusza Kapitan.

Melofarsa w dwóch aktach odsłania prawdziwą naturę człowieka, który bardzo często chce być kimś innym, zadaje pytania, nie czekając na odpowiedzi, nie zastanawia się co czyni, bo jest mu „wszystko jedno”. Tylko pozornie. Każdemu z nas na czymś bowiem zależy. Sztuka bawi, nie ze względu na sytuację, ale sam tekst. To Sławomir Mrożek rozśmiesza i ośmiesza zarazem.

Teatr Polski, Duża Scena, godzina 19:00 – DZIŚ

Zaskoczenie i pytanie czy spektakl się już zaczął, kiedy na widowni pojawił się jeden z bohaterów, Śpiący... Na scenę wbiega Rudolf w czarno-czerwonej pelerynie, niosąc na plecach Laurę. Tak zaczyna się „Indyk”, który najpierw zaciekawia, by później rozbawić, następnie wprowadza trochę nudy, by rozbudzić publiczność strzałami, a w ostateczności okazuje się całkiem przystępny. Byli i tacy, którym „Indyk” bardzo, ale to bardzo się spodobał.

- Już dawno na niczym tak się nie uśmiałam. Książę był rewelacyjny, świetna gra aktorska - z uśmiechem mówi Anna Stempkowska, studentka V roku filologii polskiej.

O sztuce

Rzecz dzieje się w romantyzmie , na terenie księstwa, w karczmie, gdzie przebywa kilka osób, którym nic się nie chce. Jest Poeta, który niszczy wybitne dzieła, bowiem nie ma nic innego do roboty i właściwie nie wie dlaczego to robi, chyba z nudów. Kapitan, który przybył tu z myślą o przeprowadzeniu poboru, ale zaczął zastanawiać się „po co” to wszystko i został. Teraz gra na skrzypcach. Śpiący, który jak sama nazwa wskazuje oddaje się jedynej słusznej czynności. Chłopi, którzy rozprawiają o zdarzeniach, które miały miejsce w wiosce, iście przejaskrawionych, oderwanych zupełnie od akcji rozgrywającej się na scenie. Pustelnik, ostatni usiłujący przywrócić porządek świata, który przybywa wraz z Księciem. Ten oto uważa, że tylko miłość może coś zmienić, stać się przykładem, który porwie ludzi, skłoni do działania. I są także oni – zakochani, Rudolf i Laura.

KAPITAN Nie, nie zgadniecie. Sam bym nie zgadł. Pomyślałem sobie, uważajcie państwo: a właściwie to po co?

LAURA Pomyślał pan: „po co”?

RUDOLF Co „po co”?

KAPITAN Po co w ogóle. Pobór znaczy się…i…wszystko.

Czy aby na pewno taki "zwyczajny indyk"?

RUDOLF: To był po prostu indyk, zwyczajny indyk. Mijając jedną z zagród chłopskich zauważyłem indyka. Ten ptak zachowywał się jednak wbrew prawom natury. Wydając ciche gulgotanie zbliżył się do gromadki kur w celach zupełnie jednoznacznych. Już-już wydawało się, że nic nas nie uchroni od gorszącego widowiska, kiedy nagle… Indyk zamarł, jakby się zamyślił i po chwili, raptownie, oddalił się zniechęcony, znowu cicho do siebie gulgocąc.

Bardziej na plus niż na minus

Scenografia szczególnie mi się podobała. Postawiono na minimalizm, bardzo funkcjonalny swoją drogą. Karczma jednak takiej nie przypomina. Zabrakło elementów, dzięki którym widz, nie musi się domyślać, gdzie wszystko się dzieje, czy zawierzać słowom jednego z bohaterów. A wystarczyłoby kilka kufli czy butelka wina. Przedstawienie nie pozwoliło widzom na odpoczynek. Niekiedy za dużo niepotrzebnej zupełnie bieganiny.

Królowa Śniegu

Kochankowie… Tak jak na pochwałę zasługuje Sławomir Kołakowski, który wcielił się w rolę Rudolfa, tak Dorota Chrulska, grająca Laurę była zimna niczym Królowa Śniegu. Oschła, wyniosła i cała w bieli. Dumna jak paw paradowała po scenie. Wprawdzie starała się przekonać widzów o swojej autentyczności, ale mnie jej się nie udało. Zabrakło uczuć, chemii pomiędzy aktorami odgrywającymi rolę zakochanych.

Jacek Polaczek, choć wyglądał bardziej jak Pani Wiosna niż Pustelnik, zachwycił publiczność. Podobnie zresztą jak Książę. Jacek Piotrowski w tej roli to strzał w dziesiątkę. Całości dopełniały wypowiedzi Chłopów, których stolik przypominał mi ten należący do komentatorów sportowych.

PKP nabrało nowego znaczenia

Para Kochanków Państwowych to urząd, który mieliby objąć Laura i Rudolf i stać się przykładem dla innych, pobudzić ich do działania. Pomysł zrodził się w głowie Księcia, który idąc z duchem czasu próbuje znaleźć ideę, która odciągnie ludzi od „niechcenia”. Bo jedynym polem, na którym nadal się wykazują jest właśnie miłość. To jej należy tym samym poświęcić najwięcej uwagi.

Zachęcać nikogo do zobaczenia spektaklu, o którym piszę z pewnością nie będę. Wypowiedziałam się głosem recenzenta. Pójdziesz czy nie - sam podejmij decyzję. Mnie "wszystko jedno", ja już byłam.

Obsada:

Laura - Dorota Chrulska,

Rudolf - Sławomir Kołakowski,

Poeta - Marek Żerański,

Kapitan - Adam Zych,

Książę - Jacek Piotrowski,

Pustelnik - Jacek Polaczek,

Chłop I - Mirosław Kupiec,

Chłop II - Karol Gruza,

Chłop III-Zbigniew Filary.