W okresie wiosenno-letnim można spotkać ich bardzo często. Jasne Błonia, bulwary, Łasztownia... To tylko kilka miejsc, w których się pojawiają. Miłośnicy tańców latynoskich wychodzą ze swoją pasją na ulice miasta i skutecznie zarażają nią innych.
Choć wielu osobom latino pod chmurką może wydawać się stosunkowo nowym zjawiskiem, takie inicjatywy pojawiają się w Szczecinie już od około 15 lat. Od początku angażuje się w nie Krzysztof Ugorny, tancerz, DJ oraz jeden z głównych organizatorów tego typu eventów.
- Salsa w Szczecinie istnieje ze 20 lat, a sporadyczne eventy na ulicach dzieją się od około 15. Bardzo długo tańczyliśmy "pod Orzełkami" na Jasnych Błoniach, to było nasze flagowe miejsce – tłumaczy. – Jak powstały bulwary, przenieśliśmy się tam. Czasami można było spotkać nas też pod Areną. Ja osobiście tworzę różnego rodzaju eventy, z ludźmi tańczącymi salsę w naszym mieście to się dzieje zupełnie spontanicznie, jest pogoda, jest okazja, to skrzykujemy się i tańczymy.
Dobra aktywność dla każdego
Liczba osób w grupie stale się zmienia – ludzie dowiadują się o tym, że spotkanie się odbędzie kilka dni przed nim, zazwyczaj z wydarzenia na Facebooku. Często pojawiają się też nowi tancerze, niektórzy zachęceni tym, co zobaczyli na którymś z poprzednich eventów.
- Wiele osób zaczyna interesować się salsą dzięki nam, dużo kursantów pojawia się w szkołach i na naszych eventach – opowiada organizator. – Generalnie ludzie reagują na nas bardzo pozytywnie. Czasem nawet ktoś do nas spontanicznie dołącza – mam przygotowane zestawy muzyki, które zaczynam puszczać, kiedy zauważam dochodzących ludzi i wtedy bawimy się wszyscy razem. Na Pyromagic, w zeszłym roku, tańczyliśmy ruedę (jedna z odmian tańców latynoskich – red.), przyszła grupka młodzieży, puściłem odpowiedni podkład i dołączyło do nas ok. 50 osób.
Wejście w inny świat
Dla niektórych takie spotkania są szansą na oderwanie od codziennych spraw. Przygoda z tańcem zaczęła się w taki sposób dla Pauliny, która trafiła do grupy przypadkiem, jako samouk.
- Tańcząc na bulwarach wiele ludzi się koło nas kręci, wzbudzamy zainteresowanie, bywamy naśladowywani. Czasem padają pytania, gdzie się uczymy - ja akurat jestem samoukiem – opowiada. - A ludzi, którzy przychodzą regularnie - tancerzy - jest zawsze sporo. Czasem więcej, czasem mniej, ale tworząc wydarzenie wiadomo, że jest dla kogo je robić, bo praktycznie wszyscy z tego środowiska są spragnieni tańca. Zawsze umawiamy się na kilka ładnych godzin, dbamy o sprzęt, żeby wytrzymał jak najdłużej puszczając muzykę. Tańczymy przy zachodach słońca, czasem w deszczu, w pięknym otoczeniu przyrody. Czas ucieka jak szalony – ale to chyba normalne, kiedy robi się coś, co naprawdę się kocha, a tak właśnie jest w naszym przypadku.
Różne gatunki, jedna zabawa
W trakcie spotkań pojawiają się różne typy tańców latynoskich – najczęściej są to bachata, kizomba oraz rueda de casino. Jak mówi Ugorny, taniec wychodzi już nawet poza granice naszego miasta.
- Niedawno organizowałem dwa eventy w Trzebieży, gdzie tańczyliśmy ruedę nawet... w wodzie. Na to też ludzie reagowali naprawdę entuzjastycznie – opowiada.
O tej porze roku wydarzeń tego typu pojawia się naprawdę wiele. Może to dobra okazja, żeby spróbować czegoś nowego?
- Latino to wspaniała przygoda, w którą warto się zaangażować – zachęca organizator – bo taniec zwyczajnie wciąga. Dla wielu z nas jest jak swojego rodzaju "pigułka szczęścia".
Komentarze
4