Trafiają do ośrodka za kradzieże, bójki, rozboje, wagary. Większość próbuje uciekać zaraz po przywiezieniu. Chcą wracać do domu. Mimo, że czasami w domu na nich nikt nie czeka. Jak mówią - w domu jest najlepiej. Tu w Trzebieży źle nie mają. Sztab ludzi walczy o nich i o to, żeby trudna młodzież przestała być trudna. Zwłaszcza jeden bardzo nietypowy wychowawca.

Pan Marcin mówi, że w niedzielę obowiązują białe koszule. - Co, wszyscy muszą? Ja nałożę czarną koszulę. - A biały sweter może być? - pyta inny. Chłopcy twardo negocjują z wychowawcą. On kwituje: - Ubierzmy się stosownie do miejsca. Poza tym, dziewczyny będą...

Próba zespołu ArtCrew. Piątek. Świetlica Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Trzebieży. W niedzielę występują w kościele. Dają koncert kolęd. W planie mają zaśpiewanie siedmiu z nich. Przy „Anioł pasterzom mówił” pojawiają się kłopoty. Pan Marcin nie mydli oczu: - Nie ma co ukrywać, cienko z wokalami. Tylko Damian śpiewa w tonacji. I od razu daje lekcje wychowania. Dlaczego ten zaczął tak późno angażować się w prace zespołu? Podobno się wstydził i dlatego zaczął śpiewać dopiero w trzeciej klasie. - Lepiej od razu się przełamać.

Granie idzie chłopcom znacznie lepiej niż śpiewanie. Ćwiczą średnio raz w tygodniu, ale przed zaplanowanym koncertem - codziennie. Dawid żali się, że w dzień wolny zbudzili go o ósmej i kazali ćwiczyć: – Wstałem, ale dopiero o 8:20.

Na instrumentach zaczęli grać, kiedy do grona wychowawców dołączył właśnie pan Marcin. To on zorganizował sprzęt. Zachęcał chłopców do nauki. Inicjuje kolejne spotkania, wystąpienia, wyjazdy, wymiany. Kronika ArtCrew pęka w szwach od zdjęć, relacji, kartek z życzeniami, które chłopcy dostają od poznanych na wyjazdach dziewczyn. Koleżanki ślą listy i pozdrowienia z Litwy, Łotwy, Estonii, Ukrainy. Dwa razy w roku wyjeżdżają na dłuższe wyjazdy, wymiany. Teraz przygotowują się do kolędowania. To kolejna inicjatywa, po ostatniej najbardziej nagłośnionej medialnie, czyli spektaklu „rozMOWy”.

Nietypowy wychowawca

Młody, pełen energii. Ubrany w bojówki i t-shirt. Na próbie z gitarą w ręku. Ma podejście do chłopaków, ale kumplem nie jest. Widać raczej wychowawcze podejście. Taki nietypowy wychowawca. Tysiąc pomysłów na minutę. Konsekwencja w działaniu. Oczy dookoła głowy. W tym ośrodku pracuje od trzech lat, ale doświadczenie ma znacznie większe. O sobie nie mówi. Za to o chłopcach może mówić godzinami. Widać, że pedagog i z wykształcenia, i z powołania. Taki, który nie tylko gada, ale też robi.

Kolega informatyk, zwany przez chłopców „panem Mariuszem”, który przyjeżdża uczyć chłopców gry na instrumentach zdradza, że o panu Marcinie można książki pisać. Znają się od lat, jeszcze z harcerstwa. Wszystko załatwi, wszystko potrafi. Wniosek o dotacje napisze, zdobędzie sprzęt, zorganizuje wyjazdy. Doktorat pisze. Człowiek – instytucja. A przecież ma też własne prywatne życie.

Pan Marcin mówi, że najtrudniejsze w pracy z młodzieżą z ośrodka jest przełamanie w nich ich stereotypowego nastawienia, że wychowawca jest osobą, która chce im czegoś zabronić, w czymś przeszkodzić. Jego zdaniem proces budowania relacji, która cechuje się zaufaniem, wzajemnym szacunkiem pozytywnym nastawieniem do siebie jest koniecznym warunkiem do faktycznego rozwoju chłopców. Jednak wdrożenie tego procesu napotyka trudności. Dzieje się tak m.in. dlatego, że chłopcy wiele razy byli skrzywdzeni przez dorosłych - przez zaniedbywanie, brak więzi, agresję, przemoc. Również właściwa więź z wychowawcą bywa źle oceniana przez rówieśników.

Chłopcy mówią o swoim opiekunie, że nie jest typowym wychowawcą. Widzą, że lubi pomagać. Że stara się, żeby jechali na zorganizowane przez niego wyjazdy. Ale czasem „nie idzie z nim wytrzymać”, że ma swoje humory i potrafi być cięty.

Muzyką w niepokornych

Zespół artystyczny istnieje w MOW w Trzebieży od kilku lat. Mają profesjonalny sprzęt: klawisze, gitary, perkusję, światła, scenę, mikrofony. Nie chodziło o to, żeby tylko chłopców czymś zająć, bo wystarczyłoby dać im płytę DVD. - Chodzi o to, żeby byli aktywni, by się uczyli i zmieniali nie tylko przez moje ględzenie, tylko przez własne doświadczenia. By zobaczyli, że „w gadce" wszystko jest proste, ale zrobienie czegoś faktycznie wymaga wiele trudu – mówi wychowawca.

Dodaje, że stworzenie grupy artystycznej w ośrodku, to reakcja na potrzeby chłopców do bycia w grupie. By ta grupa pozytywnie wpływała na ich rozwój, musi być tam wychowawca. W przeciwnym razie sami uformują sobie grupę nieformalną. Będzie tam inny lider i zasady drugiego życia. Poza tym, chłopcy identyfikują się z tą grupą, wiążą emocjonalnie, są w niej aktywni, robią to, co lubią, ale przy tym się rozwijają. Uczą się pracy, komunikacji w grupie, szacunku do siebie nawzajem, wyrażania emocji. Doświadczają też samorealizacji, motywują do dalszego rozwoju, zaczynają szanować własne życie. Aby grupa mogła działać, potrzebna jest także nazwa, logo itd., by mogli się konfrontować z innymi grupami i identyfikować ze swoją.

Funkcjonowanie grupy ArtCrew jest finansowane przez różne instytucje. Przygotowanie spektaklu „rozMOWy” było dofinansowane prze MEN. Wymiana młodzieży „Sztuka nie tylko dla sztuki", na którą jadą do Zakopanego z młodzieżą z Łotwy jest finansowane z programu „Młodzież w działaniu”. Ubiegłoroczna czerwcowa wymiana z programem tanecznym z grupą dziewcząt z Litwy była możliwa dzięki otrzymaniu środków z Funduszu Polsko-Litewskiej Wymiany Młodzieży.

Żeby odreagować

Każdy z chłopców to jakaś historia. Historia sprzed pobytu w ośrodku, ale i historia pobytu.

Bartek, w ośrodku zwany „Długim”, a w domu przez brata „Dzikim”, jest w ośrodku od kilku miesięcy - od września. Pochodzi z Kaszub. Z Leśniewa. W ośrodku znalazł się – jak mówi – przez pomyłkę sądu. Inteligentny, nie mówi tego, czego nie chce powiedzieć. Wysoki, szczupły, o ciemnej karnacji. Ma ciemne włosy. Ubrany w ciemnoszarą rozpinaną bluzę z kapturem. Jak na razie wyszedł na jedną przepustkę. Święta spędził w ośrodku. Jak mówi - sąd za złe zachowanie nie pozwolił jechać do domu. W ośrodku, według niego, źle nie jest. Ale wiadomo, lepiej w domu. - Tutaj wstaje się, idzie do szkoły. Wracasz, masz chwilę czasu dla siebie, później „odrabiaki”, kluby, o szóstej sala gimnastyczna. W czasie wolnym robisz co chcesz, albo kluby albo próby. W weekendy chodzi się na spacery albo jakieś zajęcia muzyczne, jak dzisiaj. „Długi” jest w kole muzycznym, gdzie gra na perkusji, uczy się też grać na gitarze. Uczęszcza również na zajęcia teatralne.

W szkole zaczyna sobie radzić. Nadrabia zaległości. W ciągu roku zrobił dwie klasy. W przyszłości chce być programistą albo grafikiem komputerowym.

Na spektaklu „rozMOWy” chyba najdłużej oklaskiwany za bity. Bitboxem interesuje się już od ponad roku. Sam zaczął. Chciałby się uczyć tego od kogoś. Bo samemu ciężko.

Dawid, siedemnastolatek z Domatowa, niespełna dwa kilometry od rodzinnej miejscowości „Długiego”. Tego nazywają „Rudym”, z racji złocistego odcienia włosów. W domu – „Jepkinem”. Ma to coś w spojrzeniu. Jasna karnacja. Też w szarej bluzie z nadrukami. W ośrodku jest za pobicie i niechodzenie do szkoły. Mówi, że kiedy przychodził do szkoły, to się bił, a jak go nie było to był spokój. A bił się, żeby odreagować emocje, bo zawsze go wszyscy denerwowali.

Do domu wychodzi już na każdą przepustkę, poza weekendowymi z racji dużej odległości od domu. Do ośrodka trafił przed trzema laty, dokładnie pamięta, że było to 15 lipca. Od razu uciekł, bo nie chciał spędzać tu wakacji. Wrócił do domu, a rodzice załatwili to tak, że była to przepustka. W tym roku kończy trzecią klasę gimnazjum i wychodzi. Ma kilkuletnie zaległości w szkole. Teraz uczy się z nudów. W zespole potrafi grać na każdym instrumencie, ale najlepiej gra na klawiszach.

- W ośrodku wstajemy o 7. Apel. O 7:30 jemy śniadanie. Później zaczynają się lekcje. Po szóstej lekcji idziemy na obiad, a po siódmej mamy apel. O 17-tej jemy kolację. Opowiada też o nowych w MOW- Jeżeli nowy normalnie się zachowuje, do nikogo nie skacze, to ma dobrze. Nikt mu nic nie robi. Spokój ma. Mówi też, że tu się nie ma przyjaciół, tu się ma znajomych.

Po wyjściu z ośrodka „Rudy” nie wie, do jakiej szkoły pójdzie. Wie natomiast, co chce robić w przyszłości. Decyzję pomógł mu podjąć pan Marcin, ale też wpłynął na nią sam pobyt tutaj. Przyszłość chce związać z inżynierią budowlaną.

Marzy, żeby mieć dobrą pracę, rodzinę, dom i żeby zapewnić byt rodzinie. - Nic innego mi się bardziej nie marzy - mówi. Póki co, jego rodzina to mama, ojczym, dwóch braci i siostra. Jak sam ocenia, on jest najstarszy i najgorszy.

Mateusz, piętnastolatek. Drobny, mały. Zwany „Popioł”. W zespole ArtCrew śpiewa, uczy się grać na gitarze. Od ponad roku w ośrodku za zachowanie i kradzieże. Kradł telefony, rowery... Dlaczego? Bo namawiali.

Również jest w trzeciej klasie gimnazjum. Opowiada, że nauczyciele pomagają w nauce także w internacie, po lekcjach. Nie chce wracać do dawnego środowiska, bo nie chce, żeby go namawiali. Trzeba mieć swój rozum. Żałuje, że kradł, bo teraz jest daleko od domu, prawie 500 kilometrów, daleko od rodziny. Od mamy i sióstr. Najmłodsza ma 5 lat.

Wszyscy trzej jakoś się zmieniają. Ale podobno trudno zdefiniować zmiany. Dla jednego zmianą będzie to, że nie kradnie, dla drugiego – założenie rodziny. Nie wiadomo też, czy te zmiany będą trwałe i czy utrzymają się po powrocie do dawnego środowiska.

Zrozumieć młodych gniewnych

- Szczególnie pamiętam jednego chłopca bardzo zaniedbanego, niemal porzuconego przez rodziców, który praktycznie nie miał nikogo. Był bardzo uzdolniony muzycznie. Nie udało mi się mu pomóc, ciążą na nim bardzo poważne zarzuty. Sądzę, że gdyby miał do kogo pojechać na wakacje, to jego losy potoczyłyby się inaczej. Mojego zaproszenia nie przyjął, gdyż - jak powiedział kolegom - wstydził się.

Wychowawca potrafi zrozumieć, wyjaśnić przyczyny z pozoru niezrozumiałego zachowania chłopców: - Problem polega na tym, że w większości są to chłopcy niekochani. Większość pochodzi z patologicznych rodzin. Ja tak postrzegam ich sytuację. Oni są niekochani. A każdy człowiek chce być kochany, szanowany, traktowany poważnie, po ludzku. Oni, żeby zwrócić uwagę w grupie rówieśniczej, dokonują kradzieży. Załóżmy, że wszyscy kradniemy. Ktoś ukradł sto złotych. Gdybym chciał zaszpanować, to ja, żeby pokazać ze też jestem kimś, to muszę ukraść ze dwie stówy. To się tak nakręca. Kradnie, wpadnie, no i ośrodek.

Pan Marcin przywołuje jeden przypadek: - Był taki chłopiec, który cały czas kradł. Zorientowałem się czemu kradnie. Mama się prostytuowała w Niemczech, tata miał kilkoro dzieci z kilkoma kobietami. Nikt się o niego nie troszczył. Chłopcy dostawali paczki, a on nie ma nic. Jechaliśmy do Zakopanego. Ja mówię, musimy mu dać kieszonkowe, bo będzie kradł. Daliśmy mu 50 zł. Kupił, co miał kupić i przywiózł jeszcze 30 zł z powrotem. Po prostu jak nie ma, to kradnie.

Tak to wygląda. W tych różnych swoich zachowaniach szukają jednak akceptacji, szacunku, miłości. Myślę, że u nas mają okazję tego doświadczyć. Tylko pytanie czy to na trwałe ich zmienia. Jeżeli tak, to fajnie. Jeżeli nie, to wraca i dalej będzie szukał tej akceptacji. Ja mam cichą nadzieję, że jak ktoś jest długo w ośrodku i czegoś się nauczy, to tę samoakceptację znajdzie.

Przystosować nieprzystosowanych

Grupa artystyczna, wyjazdy, muzyka, zaangażowanie w pracę zespołu daje wiele szans i możliwości chłopcom. Szans na przemianę, jak również na przeżycie tego, czego być może w normalnych warunkach nie zobaczyliby, nie przeżyli, nie doświadczyli.

- To piękne doświadczenie, że mają kolegów na Litwie Łotwie Ukrainie.. Być może po raz pierwszy ktoś ich tak poważnie potraktował. Spotkanie z drugim człowiekiem jest wtedy zupełnie w innym wymiarze. Dla niego jest to jakieś przeżycie. Może on nie umie tego okazać. Każda taka sytuacja, każdy dzień przynosi takie pozytywne doświadczenie. Przez rok, dwa, trzy lata trochę się tego nazbiera.

Sprawdzianem życia dla chłopców jest moment wyjścia z ośrodka. Wracają tam, skąd tu trafili. Jeżeli nie będą umieli wykorzystać nowych doświadczeń i wartości, ani też nie będą potrafili odnaleźć się w dawnym środowisku, powrócą do dawnego sposobu życia. Dlatego pan Marcin chce pomóc chłopcom po opuszczeniu murów placówki:

- Chłopcy mimo wielu pięknych doświadczeń wyjdą z ośrodka i oni muszą mieć jakieś warunki, żeby żyć, żeby coś robić. To będzie doświadczenie, jak pomóc tym, którzy daleko mieszkają. Tym chłopcom, którzy są ze mną od początku wiem, że muszę pomóc po wyjściu z ośrodka.

- Zobaczymy, czy będziemy się cieszyli z jakichś sukcesów, czy będą nam przysyłali kartki z więzienia. Daj Boże żeby tak nie było – dodaje.