W niedzielę (25.11.2007r.) po raz kolejny do Szczecina zawitał zespół Hunter i przyniósł ze sobą do Domu Kultury Słowianin dwie grupy supportujące: NIKT i Rootwater.
Występ, zorganizowany w ramach ogólnopolskiej trasy koncertowej Huntera – For Ever Tours ‘2007, zapowiadany na godzinę osiemnastą, rozpoczął się z opóźnieniem, co jednak stałych bywalców koncertów zapewne nie zdziwiło. Zastanawiać mogły natomiast świecące, puste miejsca na sali, których powodem mógł być fakt, że niedziela nie jest dobrym dniem na koncert. Gdy pojawił się pierwszy zespół – NIKT (http://www.nikt.civ.pl/), czyli pięciu muzyków, którzy bynajmniej nikim nie są, barierki obległa grupa fanów. NIKT zagrał mocno, nie zabrakło przestrojonych gitar czy zwolnień, a następnie przyspieszeń tempa. Wrażenie, które wywołał, było dobre, choć do doskonałości jeszcze mu brakuje. Jego gra brzmiała zbyt płasko, wokal był niewyraźny – co zapewne było częściowo winą akustyki. Przypomnę, że zespół nie pierwszy raz poprzedzał Huntera, zatem został doceniony przez organizatorów.

Po występie grupy NIKT nastąpiła krótka (!) przerwa. Fani nie musieli czekać długo na zmianę sprzętu, ponieważ od początku na scenie perkusje zespołów stały obok siebie. Nadszedł czas na Rootwater (www.rootwater.pl): zaświeciły się dwa policyjne koguty i zabrzmiały bębny. Pod scenę przybyły kolejne osoby i zrobiło się tłoczniej. Warszawska woda korzenna rozpoczęła bardzo dynamicznie, zarówno wizualnie jak i muzycznie: głowy i ręce artystów wciąż przemieszczały się w powietrzu, wokalista wytężał struny głosowe przeplatając śpiew z krzykiem, a instrumenty muzyczne grały pełną parą. Jak można było usłyszeć TAFF (wokalista) na żywo brzmi tak jak na płytach, a zespół jest już doświadczony i gra na wysokim poziomie. Mankamentem ich występu była „za duża moc” – nastawiono za głośnio perkusję, która wprost wbijała słuchaczy w parkiet. Utwory Rootwater mogą kojarzyć się z dokonaniami takich zespołów jak: System Of a Down czy Sepultura, ponieważ słyszymy w nich orientalne nuty i amazońską dzikość, jednak należy przyznać, że zespół nie jest kopią, a jego koncerty doładowują przemęczone przesileniem jesiennym receptory energetyczne.

Gdy przebrzmiały słowa: Hava Nagila, Hava Nagila… i innych niewątpliwych hitów Rootwater, a TAFF uścisnął dłonie stojących w pierwszym rzędzie, nastąpiła niedługa chwila względnej ciszy, a następnie próby muzyków Huntera (www.hunter.art.pl). Były małe problemy z ustawieniem głośności skrzypiec – typowo akustyka sprawiała kłopot, ale trzeba przyznać, że ustawienie Huntera wypadło najlepiej. Wokal był aż za dobrze słyszany, ponieważ czasem przyćmiewał pozostałe dźwięki, jednak ogólne wrażenie było doskonałe. Na scenie pojawili się z Niepokojem i fani, którzy stłoczyli się pod sceną, podnieśli do góry las rąk. Jeszcze żywiej zrobiło się przy utworze Wyznawcy. Tego wieczoru Hunter zagrał klasykę swojego repertuaru – Requiem oraz Freedom (część po polsku, część po angielsku), kilka utworów z Medeis, w tym szybkie So… i refleksyjnego Grabasza..., rozwinął skrót T.E.L.I. – Terriblis is locus iste, rozbawiał przeróbką hitu grupy Outcast Hey Ya! Wirtuozerię zaprezentował cały zespół, słuchając którego miało się pewność obcowania z profesjonalistami. Drak (wokal), choć grupę założył w 1985 wciąż jest pełen młodzieńczej pasji grania, tworzącej wraz z doświadczeniem idealną mieszankę. Na koncercie zabłysnął Jelonek (skrzypce i boczny wokal), który właśnie wydał swoją płytę (na której udzielili się Drak i Brooz z Huntera) – jego skrzypce, raz współgrające z innymi instrumentami, to grające pierwsze skrzypce, zachwycały. Znakomitą umiejętnością gry na tym instrumencie pochwalił się również Drak, występując w jednym utworze w duecie z Jelonkiem. Wzruszający był moment, gdy wokalista zaprosił na scenę najstarszego na sali fana – którego widuje się na wielu szczecińskich koncertach. Panowie uściskali się z uznaniem. Drak życzył publiczności, by w tym wieku, tak przybywała na koncerty.


Hunter bisował dwa razy. Podczas ostatnich utworów wokalista siedząc na brzegu sceny, blisko widowni, zaśpiewał balladę Pomiędzy niebem a piekłem. Między zespołem a publiką wytworzyła się intymna, niemal rodzinna atmosfera... Ci, którzy przybyli na koncert dobrze wiedzieli, co robią: wzięli udział w żywiołowym spektaklu i poddali się jego magii. Szkoda, że śmiałków nie było więcej, bo warto wesprzeć finansowo tego rodzaju czary, ale cóż, dobrzy magicy i tak sobie poradzą.