Dębowy regał z masywnymi szufladami przy ul. Parkowej 65 pamięta jeszcze czasy przedwojennego sklepu kolonialnego. Za rządów Bieruta i Gomułki działał w tym miejscu już warzywniak. Był otwarty, gdy w 1970 roku tuż obok przetoczył się pochód stoczniowców walczących z ZOMO. Przetrwał niedobory lat 80. oraz napór wielkich marketów i tanich dyskontów w XXI wieku. Jaka będzie jego przyszłość?
Rozmawiamy na zapleczu, które jest szczelnie zastawione skrzynkami oraz workami z warzywami i owocami.
– Tyle ton, co tutaj przerzuciłem, to załadowałbym niejeden statek towarowy do Afryki – śmieje się pan Jarosław, właściciel sklepu, który niedawno wystawił lokal na sprzedaż. – Gdyby nie wiek i kręgosłup, to chętnie pracowałbym dalej. To całe moje życie, jestem tu od małego, gdy zacząłem pomagać rodzicom.
Dębowy regał służy sprzedawcom od ponad 100 lat
Jego tata najpierw prowadził sklep warzywny na sąsiedniej ulicy Szarotki, by w latach 60. przenieść się do lokalu przy skrzyżowaniu Parkowej i Malczewskiego. Sklep był tutaj od zawsze. Jego witrynę widać na zdjęciu kamienicy z 1905 roku. Najprawdopodobniej już wtedy częścią wyposażenia był charakterystyczny zdobiony regał z półkami i szufladami. Z powodzeniem służy do dzisiaj.
– To bardzo solidny mebel wykonany z dębu. Nigdy nie musieliśmy nic przy nim naprawiać, wystarczyło co jakiś czas odświeżyć i pomalować na nowo. Po szufladach można spokojnie się wspinać, bez żadnego dla nich uszczerbku, by sięgnąć po towary z wyższych półek – opowiada pani Basia, ekspedientka.
– Miałem na niego kupca. Nawet niezłą cenę oferował, ale się nie zgodziłem. Pieniądze się rozejdą, a regał jest przydatny. No i dodaje sklepowi uroku – podkreśla pan Jarosław.
Tutaj pisała się współczesna historia Szczecina
W grudniu 1970 roku nasz rozmówca siedział w pobliskiej szkole podstawowej przy ul. Dubois, gdy pochód protestujących stoczniowców ruszył w miasto. To właśnie w tej okolicy doszło do pierwszych starć z ZOMO. Za ladą w warzywniaku stała wtedy jego mama i z niepokojem wyglądała na ulicę spowitą gazem łzawiącym i dymem z płonącego transportera opancerzonego SKOT.
Później przyszły lata 80., gdy właścicielem rodzinnego interesu został już pan Jarosław. Klienci często nie mieścili się wtedy wewnątrz niewielkiego przecież sklepu i kolejki ustawiały się na chodniku przed wejściem. To wszystko mimo bardzo specyficznych i trudnych czasów.
– Braki były wówczas olbrzymie. Trzeba było mieć upoważnienie z urzędu miejskiego, żeby zaopatrzyć sklep chociażby w ocet czy musztardę. Cokolwiek się przywiozło, od razu schodziło – wspomina pan Jarosław.
„Ze wszystkimi stałymi klientami jesteśmy po imieniu”
Sytuacja zaopatrzeniowa poprawiła się w latach 90., a asortyment stopniowo poszerzano o nabiał, słodycze czy przyprawy. Wtedy kolejki też się ustawiały. Teraz zdarzają się rzadziej, ale maleńki sklep wciąż wychodzi obronną ręką ze starcia z dużymi marketami i dyskontami, choć nie może z nimi konkurować cenowo.
– Wychodzimy z założenia, że jakość zawsze się obroni. Poza tym, handel w dużych sklepach jest anonimowy. Człowiek wchodzi i wychodzi, nawet nie zawsze się przywita. U nas ze wszystkimi stałymi klientami jesteśmy po imieniu. Część z nich znam z czasów, gdy mieli 5 lat i dawałem im lizaki, a dzisiaj przyprowadzają własne dzieci – opowiada pan Jarosław.
– Czasami nawet nie trzeba pytać, co podać, bo od razu wiemy, po co przyszli nasi stali klienci – uśmiecha się pani Basia.
„Bardzo zależy mi, żeby warzywniak przetrwał”
Przy sklepowej ladzie stoimy tylko przez kilka minut, ale to wystarczy, by nasłuchać się pochwał od klientów.
– To najlepszy sklep. Odkąd mieszkam w okolicy, zawsze tutaj zachodzę po zakupy. Mogę liczyć na sprawdzone warzywa – mówi pani, która przyszła po kiszoną kapustę.
– Takich miejsc jest już bardzo mało. Tu zawsze jest wszystko – dodaje inne klientka.
– Kupuję tutaj od 40 lat. Wolę takie małe sklepiki i tradycyjną sprzedaż. Bardzo zależy mi, żeby warzywniak przetrwał – słyszymy od kolejnej.
Takiej pewności nie ma, gdyż jest przesądzone, że właściciel w najbliższych miesiącach przejdzie na emeryturę i szuka kupca na sklep. Po cichu liczy, że będzie on kontynuował dotychczasową działalność. Przypomina, że warzywniak wciąż przynosi zysk i jest rozpoznawalną marką na osiedlu.
– Jeżeli ktoś będzie do tego przekonany, to warzywniak przetrwa tutaj jeszcze niejedno pokolenie. Moim zdaniem takie niewielkie sklepy przeżyją renesans. Widać to już w Niemczech, gdzie małe lokale pojawiają się jak grzyby po deszczu. Ludzie powoli się uczą, że pogoń za niższymi cenami w dużych sklepach oznacza odejście od jakości – ocenia pan Jarosław.
W wieloletniej pracowni fotograficznej jest teraz… monopolowy
Warzywniak i szewc to najdłużej działające punkty w tej części ulicy Parkowej. Zniknął obecny tutaj przez lata szklarz i popularny zakład fotograficzny Foto Maria. W miejscu tego drugiego powstał sklep monopolowy. Obok swoje miejsce znalazła również Żabka. Jaki los czeka warzywniak?
– Oby nie powstał tutaj kebab albo kolejny monopolowy – słyszymy komentarze okolicznych mieszkańców.
Ze szczegółami ogłoszenia można zapoznać się na: https://www.krawiecnieruchomosci.pl/oferta/lokal-handlowy-na-ul-parkowej-swietna-lokalizacja-bogata-tradycja./1309357.
Komentarze
27