Marcin Liber to reżyser, który już przyzwyczaił szczecinian do tego, że tworzy bardzo mocne, intensywnie w formie i treści, spektakle. „Makbet”, „Utwór o matce i ojczyźnie”, „ID” czy „Jak umierają słonie” to tytuły, które pamięta chyba każdy widz, który regularnie śledzi repertuar Teatru Współczesnego. Nie mam wątpliwości, że także trzyipółgodzinny „Król potworów” będzie szeroko dyskutowany, omawiany, krytykowany. Jego premiera odbyła się 11 września na Dużej Scenie.

Bankietowy początek

Ta inscenizacja, powstała na podstawie tekstu Michała Kmiecika, to trzyaktowy radykalny „przejazd”, rozpoczynający się od... bankietu po teatralnej premierze dramatu „Na krawędzi”, pod koniec lat 60-tych XX wieku. Pseudo-intelektualne rozmowy w kuluarach prowadzone przez poetę, krytyka, reżysera i inne osoby to dość niepokojące preludium do dalszych wydarzeń, jakie rozgrywają się w drugiej części spektaklu, przeniesionej w czasie do 2050 roku. Postacie, które widzimy wtedy w jakimś zachowanym po kataklizmie, leśnym interiorze, to grupa byłych żołnierzy, która poluje na bażanty.

Absurd, mania i wszechświatowa potęga

Są wśród nich m.in. MĘŻCZYZNA KTÓRY PANICZNIE BOI SIĘ BRONI (Wojciech Sandach), MĘŻCZYZNA NADMIERNIE PRZYWIĄZANY DO TRADYCJI (Wiesław Orłowski), MĘŻCZYZNA KTÓRY TYLKO WYKONYWAŁ ROZKAZY (Robert Gondek). Dialogi między nimi są absurdalne i komiczne, a wysoki poziom abstrakcji jeszcze rośnie, kiedy na scenie pojawiają się maniakalnie przewrażliwiony PREMIER (Maciej Litkowski) i KOBIETA KTÓRA ŚWIDRUJE PREMIERA WZROKIEM (Magdalena Wrani-Stachowiak) oraz AMBASADOR WSZECHŚWIATOWEJ POTĘGI (Maria Dąbrowska), inspirowana niewątpliwie osobą Georgette Mosbacher.

Stylistyka pozornie tylko rozrywkowa

Spektakl jest zanurzony w estetyce popkultury, horrorów i filmów katastroficznych. Cytatów i nawiązań do konkretnych tytułów, które znajdziemy w poszczególnych fragmentach, jest bardzo wiele. Piosenka Doris Day „Perhaps Perhaps Perhaps”, fragmenty czarno-białej „Godzilli” czy MĘŻCZYZNA KTÓREGO POPIERDOLIŁO (w tej roli Arkadiusz Buszko), biegający z włączoną piłą mechaniczną po scenie to tylko kilka przykładów, ale taka, pozornie tylko rozrywkowa stylistyka (wyartykułowana mocno także w wielobarwnej, wyrazistej scenografii Mirka Kaczmarka), jest nośnikiem bardziej złożonych treści. Choć Liber przenosi nas głównie w przyszłość, to za pomocą tych wszystkich środków, komentuje bardzo dosadnie współczesność.

Aluzje do współczesności

Kiedy premier mówi o „czerstwych, chłopskich twarzach wyborców”, a „OLGIERDOWA” (Beata Zygarlicka) wdziewa czarną suknię, przepasaną biało-czerwoną flagą, trzymając w ręku karabin, skojarzenia z naszą aktualną rzeczywistością narzucają się jednoznacznie. Każda właściwie postać uosabia jakieś nasze fobie czy mentalne defekty, a aktorzy bardzo sprawnie to odgrywają. Postacie kreowane przez Adama Kuzycza-Berezowskiego, Michała Lewandowskiego i Konrada Betę to kolejne mocne elementy całej tej wielowątkowej struktury fabularnej. Wrażenia potęguje jeszcze, momentami wręcz industrialna, muzyka Filipa Kanieckiego (alias MNSL).

Promieniowanie niebezpiecznie rośnie

Cały spektakl można oczywiście interpretować w różny sposób, ale sądzę, że realizatorzy spektaklu chcieli nam pokazać, że katastrofa, jaka nadciąga (ów mityczny koniec świata), nie musi być efektem działań militarnych czy przemysłowych. Może być spowodowana degradacją intelektualną, zwykłym prostactwem, które przejmuje władzę także „na salonach”, w polityce, sztuce czy kulturze i w języku dyskusji. Toksyczny charakter tych zjawisk jest tak duży, że poziom promieniowania prymitywizmu kiedyś przekroczy dopuszczalne normy...