Wreszcie trafia do kin, znana tylko z pokazów festiwalowych, „Dziewczyna z szafy”! Debiut fabularny Bodo Koxa, autora cenionych krótkometrażówek i filmów offowych powinni zobaczyć wszyscy ci, którzy zwątplili już w jakość naszych rodzimych produkcji.
„Dziewczynę...” mogli zobaczyć w ubiegłym roku m.in. widzowie i jurorzy Koszalińskiego Festiwalu Debiutów „Młodzi Film”. Wówczas głowną nagrodę zdobył obraz „Być jak Kazimierz Deyna”, ale dzieło Koxa, otrzymało także wysokie oceny, Wojciech Mecwaldowski Jantara za rolę męską ("przejmujące studium postaci, za powściągliwość i precyzję"). Jury Młodzieżowe doceniło film "za twórcze poszukiwanie formy, aby w przekonujący sposób opowiedzieć o inności, pokrewieństwie dusz i odpowiedzialności za drugiego człowieka, z którym nierzadko trudno znaleźć wspólny język i nić porozumienia", Potem były jeszcze inne wyróżnienia – np. podczas festiwalu Prowincjonalia we Wrześni, tak więc zanim „Dziewczyna...” trafiła do regularnej dystrybucji, już uzyskała tak duże uznanie, że stała się jednym z najbardziej oczekiwanych tytułów sezonu.
Ten komediodramat faktycznie zasługuję na uwagę. Przede wszystkim dzięki aktorom – debiutującej na dużym ekranie Magdaleny Różańskiej w roli tytułowej, wspomnianego już wyżej Wojciecha Mecwaldowskiego czy też Piotra Głowackiego (jako Jacka) W tej psychodelicznej, pogodnej i zarazem brutalnej, opowieści o życiowych rozbitkach ważne są także bardzo dobre zdjęia, które kręcono głównie na warszawskim Marymoncie (na ul. Gwiaździstej), a ich autorem jest Arkadiusz Tomiak (odpowiedzialny także np. za „Obławę”). W tej nieco kosmicznej scenerii, ubarwionej schizofrenicznymi wizjami Magdy i Tomasza oraz wypalajacego jointa – Jacka, rozgrywa się dramat...
Jacek jest sfrustrowany tym, że musi się opiekować chorym bratem, nie mając czasu na własne prywatne życie. Zostawia Tomasza u upiornej sąsiadki, pani Kwiatkowskiej (Teresa Sawicka), ale pewnego wieczoru musi znaleźć innego opiekuna... Pomocna okazuje się wyobcowana, często przesiadująca w szafie, Magda. Dziewczyna chce zapłaty w postaci zioła, ale potem zaprzyjaźnia się z Tomaszem, a on porzuca dla niej nawet swe ukochane spacery po dachu...
W filmie jest kilka scen klasycznie komediowych (choćby wizje Kwiatkowskiej pod wpływem „wzmocnionej” herbaty), ale wiele jest także znacznie mniej wesołych. Choćby tragikomiczna rozmowa w gabinecie ordynatora, w której Głowacki pokazuje swój niewątpliwy kunszt. Co prawda oszczędna, skrajnie realistyczna kreacja Mecwaldowskiego, jest najbardziej wyrafinowana, ale pozostali aktorzy wykonali swe zadania niemniej sugestywnie. Drugoplanowa rola Eryka Lubosa (jako dość nietypowego policjanta-szeryfa) to na pewno jej kolejny atut tego fimu, a ambientowo-rockowa muzyka Filipa Zawady jest idealnym dopełnieniem obrazu. Mam nadzieję, że Bodo Kox nie wpadnie teraz w sidła komeryjnego świata (ukazanego w „Dziewczynie...” w świetnej scenie z karykaturalnego wernisażu) i nadal będzie tworzył takie niezależne, autorskie filmy.
Komentarze
0