13. grudnia jest Dniem Księgarza. Zapytaliśmy szczecińskich księgarzy, co sądzą o swojej pracy, jakie niemiłe i zabawne historie przeżyli, a także o to, czy lubią swój zawód.

Kobiety czytają więcej

 

Rozmowa z Elizą Grochocińską, menadżerką księgarni Świat Książki przy ulicy Śląskiej 8 w Szczecinie.

 

Kiedy zaczęła Pani pracować w księgarni?

Około trzynastu lat temu. Ze Światem Książki jestem związana od dziesięciu lat.

 

Czy to jest ciężki zawód?

E.G.: Początki były bardzo trudne.

 

Teraz jednak moje doświadczenie jest na tyle duże, że z każdą sytuacją potrafię sobie poradzić.

 

Lubiła Pani czytać?

E.G.: Zawsze, od kiedy pamiętam, uwielbiałam czytać. Na początku zbierałam i wycinałam z gazet fragmenty powieści o Winnetou. Bohaterowie z tamtych książek byli moimi ulubionymi.

 

Później oczywiście były biblioteki szkolne i publiczne. Wtedy rywalizowałyśmy z koleżanką w ilości przeczytanych książek, które potem sobie opowiadałyśmy.

 

Na czytanie poświęcałam zawsze dużo czasu.

 

A lubi Pani swoją pracę?

E.G.: Bardzo lubię. Gdybym nie lubiła, to na pewno bym tu nie pracowała.

 

Uważam, że to jest wspaniałe: praca wsród książek, kontakt z książkami; móc tę książkę dotknąć, przeczytać, polecić później i wysłuchać dobrych opinii, że trafiłam świetnie w czyjeś oczekiwania.

 

Jacy są klienci, czytelnicy?

E.G.: Bardzo wymagający w tej chwili.


Przychodzą do nas ludzie, którzy nie wiedzą, co kupić i trzeba stanąć na wysokości zadania, żeby im doradzić.

 

Załóżmy, że przychodzi taka osoba, która chce kupić książkę, ale nie wie jaką. O co Pani wtedy pyta?

E.G.: Przede wszystkim o to, jakie książki przeczytała do tej pory. Mogę porównać sobie wtedy, w jakim gatunku jest to literatura.

 

A jeśli ktoś chce kupić książkę jako prezent dla kogoś?

E.G.: Jeżeli chodzi o prezenty - tu jest trudniejsza sprawa. Zazwyczaj jest tak, że ta osoba nie zna preferencji czytelniczych obdarowywanego i trzeba kierować się intuicją.

 

Można polecić ogólnie dostępne tytuły, różnego rodzaju albumy i  proponować nowości, zupełne hity, które się pojawiają w księgarni, a których ta osoba  nie ma jeszcze w swojej biblioteczce.

 

Jakie książki czytane są najchętniej?

E.G.: Nie ukrywam, że ksiażki obyczajowe dla pań, jak np. „Teraz i na zawsze” Daniel Steel czy „Rykoszet” Sandry Brown i oczywiście pozycje z gatunku „Kodu Leonarda da Vinci” Dana Browna oraz „Ewangelia Judasza”. Książki Cobena są wciąż na topie. 

 

A kto czyta więcej: kobiety czy mężczyźni?

E.G.: Z doświadczenia w prowadzeniu tej księgarni mogę powiedzieć, że to kobiety kupują książki, kobiety czytają książki.

 

Są to oczywiście książki lekkie, łatwe i przyjemne, żeby móc się odstresować. Są to romanse, książki oparte na faktach - o kobietach, które coś przeżyły i opisały to.

 

A książka, którą Pani czyta teraz?

E.G.: To „Gra anioła”.

 

Podobała mi się pierwsza część pt. „Cień wiatru” - byłam nią bardzo zachwycona. Chciałam przeczytać kontynuację i porównać, czy druga część będzie na takim samym poziomie. Na razie jestem zadowolona.

 

Wybiera Pani literaturę ambitną, ceni prozę kunsztowną, a musi polecać lektury zaliczane do literatury popularnej, nawet masowej. Czy to nie jest wbrew ideałom?  

E.G.: Absolutnie nie. Książka zawsze coś przekaże, zawsze coś pozostawi po sobie, nawet gdy to jest naprawdę byle jaki romans.

 

Książka jest tak cennym materiałem, który nas rozwija intelektualnie, że dla mnie nie ma znaczenia, że ktoś kupi ksiażkę ambitną czy ktoś kupi książkę lżejszą. A to dlatego, że są osoby, które naprawdę ciężko pracują, choćby np. w służbie zdrowia i które mają wykształcenie bardzo imponujące, a chcą po prostu przy lekturze odpocząć. 

 

O czym Pani marzy, jeśli chodzi o pracę i zawód księgarza?

E.G.: Oczywiście o tym, żeby jak najwiecej klientów nas odwiedziło.

 

Ale także, żeby więcej ludzi w Polsce czytało kiążki i je kupowało, a nawet chociaż żeby je wypożyczało.

 

 

 

Kiedyś po książki stało się w długich kolejkach

 

Rozmowa z Robertem Kłosowskim z księgarni „Atut” w Szczecinie.

 

Od kiedy Pan pracuje z książkami?

R.K.: Od 1991 roku.

 

Dlaczego Pan zaczął? Z uwielbienia dla lektury?

R.K.: Lubiliśmy razem z bratem czytać.

Brat skończył naukę. Ja jeszcze byłem na studiach. Skończyłem je i trzeba było zacząć coś robić.

Doszliśmy do wniosku że można spróbować, tym bardziej, że wtedy jeszcze rynek był bardzo chłonny. Mało wydawano książek. Od 1991 roku pozycje były wypuszczane na rynek w bardziej masowy sposób i stwierdziliśmy, że można spróbować z tego żyć.

 

Jaka jest różnica między tym, co dziś, a przeszłością?

R.K.: Kiedyś to się jechało do hurtowni, stało w kolejce za  jakąś pozycją, która jest poszukiwana i brało się ją paczkami.

 

Teraz człowiek się zastanawia, czy wziąć jedną, dwie lub trzy sztuki i czy to się w ogóle sprzeda.

 

Jaka jest Pana ulubiona książka?

R.K.: Nie mam swojej ulubionej książki.

 

Teraz czytam komiksy.

 

A może Pan wymienić tytuły?

R.K.: Ojej...

 

Może „Włatcy Móch” w komiksie?

R.K.: Nie, nie. To nie jest w moim stylu.

 

Lubię „Thorgala”, ale jeszcze nie zdążyłem przeczytać nowego tomu.

 

Jakie miał Pan najdziwniejsze sytuacje w pracy?

R.K.: Bywały takie sytuacje, że klient był niezadowolony, że jakiejś pozycji nie ma i zaczynał uwidaczniać to w sposób słowny. Nie raz trzeba było taką osobę doprowadzić do porządku i przypomnieć, że nie znajduje się w knajpie. Wiele razy kończyło się to trzaskaniem drzwiami...

 

Tak jest w tym zawodzie, że klientowi nie można nic powiedzieć, a ten może wszystko księgarzowi wygarnąć.

 

A zabawne, śmieszne momenty?

R.K.: Czasem przychodzą ludzie ze zwierzakami, np. z fretką na ramieniu lub chomikiem, więc trzeba im zwrócić uwagę, aby bacznie obserwowali swoje pupilki, aby te nie zrobiły jakiejś szkody.

 

Czego Pan sobie życzy w związku z rynkiem księgarskim?

R.K.: Jak najmniej zmian w książkach szkolnych, bo to i nas, księgarzy dobija i dobija samych kupujących czyli rodziców.

 

Lubi Pan swój zawód?

R.K.: Można powiedzieć, że tak.