Ten spektakl to duże wydarzenie! Nie tylko dla fanów twórczości Thomasa Bernharda, których w Polsce jest wielu, ale również dla teatrologów. „Pozory mylą” to dramat, który nie był dotąd wystawiany w Polsce. Tymczasem nie ma wątpliwości, że jest równie godny uwagi jak inne, dobrze znane dzieła tego autora, pisane z myślą o scenie. 18 lutego zobaczyliśmy prapremierę spektaklu „Pozory mylą” w zamkowym Teatrze Piwnica przy Krypcie.
Cztery dekady od niemieckiej premiery
Tomasz Kaczorowski, który jest reżyserem tego spektaklu, w Szczecinie zrealizował już dwa przedstawienia w Teatrze Współczesnym – „Trollgatan. Ulica Trolli” oraz „Lepsze lasy”. Cieszy fakt, że wrócił do naszego miasta i sięgnął po mniej znane dzieło Bernharda. W Polsce utwory austriackiego twórcy rzadko adaptuje się na potrzeby sceny z powodu trudności w dostępie do licencji, które wynikają z zapisów w testamencie pisarza.
Niemiecka premiera tej sztuki nastąpiła w 1984 roku w Schauspielhaus Bochum. Spektakl wyreżyserował Claus Peymann, a wystąpili w nim Bernhard Minetti (jako Karol) oraz Traugott Buhre (Robert). Polskie tłumaczenie ukazało się w grudniu 1985 roku w piśmie „Dialog”. Do szczecińskiej realizacji nowego przekładu utworu dokonał Jacek Kaduczak.
Wspomnienia artysty cyrkowego
Spektakl rozpoczyna się od długiego monologu Karola (w tej roli Przemysław Walich), który był kiedyś artystą cyrkowym. Mówi o sobie „ekwilibrysta” i przypomina lata sukcesów, kiedy przed tłumami na stadionie potrafił żonglować ponad dwudziestoma talerzami. Całe życie był perfekcjonistą, który dopracowywał występy w każdym szczególe, a dyrektorzy nie szczędzili pieniędzy, by zapewnić mu wszystko, czego potrzebował na scenie. Karol mówi dużo o sobie, ale później koncentruje się na swoim przyrodnim bracie Robercie (Marian Dworakowski), który był aktorem dramatycznym, pozornie kimś ważniejszym, kreującym wielkie postacie i przebywającym w towarzystwie teatralnych znakomitości. Czy jednak na pewno był kimś lepszym?
Obsesja i inne motywy
Karol deprecjonuje osiągnięcia Roberta i podaje w wątpliwość jego zawodowe umiejętności. Żongluje teraz nie naczyniami, ale faktami i tworzy swoistą „choreografię istnienia”. Te intelektualne analizy po części są reakcją na niedawne odejście Matyldy, żony Karola, która darzyła silnym uczuciem Roberta, co wyraziła w swoim testamencie. Były artysta cyrkowy nie umie obojgu tego wybaczyć.
Scenografia spektaklu jest dość prosta, ale intensywna. W centrum znajduje się konstrukcja zbudowana z krzeseł, które później, układane przez aktorów, pojedynczo „wędrują” na środek sceny. Wśród rekwizytów są też gazeta (wspominany w dialogach „Times”) oraz zdjęcia, które przegląda Robert, przywołujące jego wspomnienia. Generalnie słowo jest dominującym i niemalże jedynym nośnikiem treści, a obaj aktorzy posługują się nim wprawnie i skutecznie.
Bernhard po raz kolejny powraca w tym dramacie do tematu iluzorycznego poczucia własnej ważności, obsesyjnego zapatrzenia w przeszłość. W dialogach są także nawiązania do innych motywów często spotykanych w twórczości Austriaka np. hipochondrii czy upartego wykonywania muzyki przy całkowitym braku talentu (Matylda lubiła grać na pianinie sonaty Mozarta, o czym przypomina Karol).
Kariera zamiast życia
Istotna w tym dramacie jest także kwestia poświęcenia wszystkiego dla sztuki, która staje się ucieczką przed życiem i jego uciążliwością. Obaj bracia tak właśnie pokierowali swoimi karierami, że nie zostało już zbyt wiele na inne sprawy. Mimo wszystko jest w tej sztuce także trochę humoru, a nawet optymizmu, gdyż można odnieść wrażenie, że Karol jednak szanuje dokonania brata i w jakiś sposób może nawet jest z nich dumny. Łączy ich zatem coś więcej niż tylko wypominanie zdarzeń z przeszłość, choć pozory mylą…
W najbliższym czasie sztukę będzie można obejrzeć na scenie Zamku Książąt Pomorskich 17, 18 i 19 marca br.
Komentarze
0