W życiu każdego z nas nadejdzie moment, kiedy to przyjdzie nam pożegnać się z ziemskim życiem. Nasze ciało trafi wtedy w ręce człowieka, którego zawód wiele osób przyprawia o dreszcze. Grabarza.

Jest to profesja, która nie jest zbyt popularna przy wyborze życiowej drogi. Sam zawód nie jest już taki sam jak kiedyś. W przeszłości grabarzami na wsi zostawało się często dziedzicznie. Działali oni przy lokalnym kościołach parafialnych i często bywało tak, że grabarz był także kościelnym a nawet organistą.

W miastach sprawa przedstawia się inaczej. Nie mamy tutaj jednoosobowych firm, które firmowałyby się nazwa „Grabarz”, bo sama ta nazwa powoduje mimowolne wzdrygniecie. Jest za to mnóstwo zakładów pogrzebowych, które oferują nam całą gamę usług związanych z pochówkiem. Możemy tam wybrać trumnę, odzież dla zmarłego, wieńce żałobne czy nawet kremację. Jednak samą istotą sprawy, czyli pogrzebem zajmują się także grabarze.

Zgłaszając się do pisania tego tekstu byłem bardzo ciekawy tego, jak wygląda praca grabarza i cieszyłem się, że będę miał szansę spotkanie się z przedstawicielami tego zawodu.

Przypuszczałem, że mało kto będzie chciał opowiadać o swojej pracy, ponieważ dotyczy ona bardzo delikatnej sprawy. I miałem rację. Miałem duże problemy ze znalezieniem rozmówców, a nawet ci, których udało mi się namówić do rozmowy nie chcieli bym ujawniał ich nazwiska.

Grabarz, to brzmi... strasznie!!!

Jako pierwszego poznałem pana Jana. Jest grabarzem od 17 lat, ale mówi, że kiedy ktoś pyta się go o zawód, używa stwierdzenia pracownik zakładu pogrzebowego. Według niego ludzie bardzo dziwnie reaguję na słowo grabarz:

-Pewnego razu miałem zamiar wziąć kredyt na zakup nowego auta. Udałem się do banku i zostałem poproszony o podanie zawodu. Gdy pani usłyszała, czym się zajmuje, zbladła, lekko się ode mnie odsunęła i dalsze pytania zadawała dość niepewnym tonem.

Pan Jan twierdzi, że do tej pracy trzeba mieć silne nerwy i szacunek do tajemnicy śmierci. Stykając się z nią na co dzień nie można mimo wszystko przejść nad nią do porządku dziennego. Podstawą jest nieangażowanie emocjonalne w ludzkie tragedie życiowe:

-Gdybyśmy się przejmowali tym, co widzimy i próbowali pocieszać każdego członka rodziny, to można by było zwariować. Śmierć towarzyszy nam w naszej pracy i musimy znieść to, że tak naprawdę zarabiamy na ludzkiej tragedii. Tak było, jest i będzie.

Trzeba mieć mocne nerwy...

Z kolei pan Marek pracę grabarza skończył zaledwie po 2 latach. Jak mówił, nie było to dla niego. Po każdym dniu czuł się jakby to on był winny śmierci tych wszystkich ludzi:

-Nie potrafiłem przywyknąć do widoku śmierci. Przerażało mnie to i zrezygnowałbym, gdybym mógł, ale nie było wówczas innej pracy. Oprócz tego zdarzają się rzeczy takie, kiedy ma się ochotę rzucić nosze i wiać gdzie pieprz rośnie. Praktycznie każdy „młody” chce uciekać, gdy nieboszczykowi osunie się ręka z noszy. Sam też miałem taką sytuację i o mało co nie przypłaciłem jej zawałem serca.

Gdy tylko pojawiła się inny sposób na utrzymanie rodziny, złożył wymówienie. Teraz wie, że zrobił dobrze, bo tamta praca nie dawała mu satysfakcji. Jedynym plusem były stałe, w miarę dobre zarobki, ale zdrowie psychiczne było dla niego ważniejsze.

 ... i niezłą krzepę

Na pytanie o kobiety w tym zawodzie, moi rozmówcy uśmiechnęli się i powiedzieli, że nie spotkali się z kobietą w roli grabarza.

-To trzeba mieć niezłą krzepę, żeby nieść ciało albo trumnę. – powiedział pan Jan.

-Kobiety bardzo szybko zaczęłyby się emocjonalnie angażować. Płakałyby, a to nie wypada, żeby grabarz płakał. Od nas wymaga się kamiennej twarzy i wykonywania naszej pracy. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić kobietę pracującą szpadlem i kopiącą grób – dodał pan Marek.

 Tylko proch i pył

Właściciele zakładów pogrzebowych z roku na rok udoskonalają swoją ofertę. Ubierają swoich pracowników w jednolite uniformy, żeby nikt się nie wyróżniał. Pan Jan uważa to za taki zbędny dodatek:

-Przecież suma sumarum chodzi o to, żeby pochować zmarłego. To czy my będziemy ubrani na zielono czy czarno jest mu już kompletnie obojętne. I tak wszystko ma swój koniec 2 metry pod ziemią. Tam wszyscy są równi.