Nie bez powodu nazywany jest czasem polskim eseistą numer jeden. Utwory w tym gatunku przyniosły mu przecież największe uznanie (choć jest też cenionym tłumaczem, pisarzem i historykiem literatury). Najnowsze dzieło Marka Bieńczyka nosi tytuł „Kontener” i jest literackim pożegnaniem z bliską osobą, ale przefiltrowanym przez rozważania o prozie, malarstwie, estetyce... Nawet w tak bogatym już dorobku tego laureata Nagrody Nike, to dzieło szczególne.

Obcość, której można dotknąć

Już w pierwszym zdaniu dowiadujemy się, co się stało. „Matka nie żyła od sześciu miesięcy, kiedy przyleciały efemerydy”. Obraz chmury owadów zwanych jętkami (efemerydami), powraca w tej książce co kilkadziesiąt stron niczym mantra. „Miałem przed oczyma coś dotychczas nigdy niedostrzegalnego, a może nawet nieujawnionego, lecz fundamentalnie istotnego, prawdziwy zjednoczony wygląd życia i śmierci, z którego bił właśnie chłód, lecz nawet lekko przyjemny, łagodny. Obcy i zarazem przez chwilę pozwalający się dotknąć, powitać.” Ta pierwsza impresja ujawnia niejako nastrój całego utworu.

Krótkie eseje, poetyckie opisy

Bieńczyk zapisał w „Kontenerze” swoje dociekania dotyczące przede wszystkim odchodzenia, nieodwracalności, utraty. Uczynił to głównie w formie krótkich esejów, ale są tu też poetyckie opisy i jedno opowiadanie. Co ciekawe, okładka tej książki została zaprojektowana przez firmę Frycz i Wicha, należącą do autora innej znakomitej pozycji poruszającej podobny temat, czyli „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”. Jednak poza tematem właśnie, obie książki literacko są jednak dość odmienne...

Szmer życia i pożegnanie

Bieńczyk chciał początkowo napisać rzecz o oddechu. W rozdziale „Boski szmer” zauważa, że obraz powietrza i obraz oddechu widzimy zazwyczaj dopiero w sytuacjach krytycznych, gdy jest zagrożony, zaburzony, urywany... W kolejnych tekstach, przywołuje prozę Faulknera, Bernharda, Prousta czy Canettiego, by opowiedzieć o wstrzymywaniu oddechu, o jego słabnięciu, o spazmatycznym „zaśpiewie”. To nieuchronnie prowadzi oczywiście do słów na temat ostatniego tchnienia i niknięcia. Odejście matki pisarza spowodowało to, że zamysł ten został poszerzony o nowe wątki, właśnie dotyczące prób akceptacji, zrozumienia, tego co wiąże się z pożegnaniem kogoś bliskiego.

Buty jak stacja pośrednia

W tym kontekście bardzo znaczący jest na pewno rozdział „Buty”. Autor wyjawia w nim, że 20 godzin po śmierci matki, kupił je, ale później pozostawił w pudełku. „... choć nie umiałem ich włożyć, trąciły jakąś obecnością (...) Oddychały, bo nasze drugie skrzela, oddychamy górą, lecz jeśli chcemy, by oddech był pełny, musimy też oddychać stopami.” Traktuje je jak fetysz życia. „Były jak stacja pośrednia między nocą, kiedy odeszła, a dniem następnym i kolejnymi”.

Przenikliwy osąd łączy się tu z pokornym dystansem, bo autor nie wystawia intymności na pokaz, a pisząc o wadach czy słabościach, wzbudza życzliwe zainteresowanie. Tak jest choćby w impresji o tytule „Czapka”. Pozornie błahy obraz, zarejestrowany na szpitalnym korytarzu, w ujęciu Bieńczyka staje się przewrotnie istotny. Zsuwająca się z głowy matki, czapka, usilnie wwierca się w pamięć...

Nauka wrażliwości

Choć wydawałoby się, że ta książka, to zapis stanu poddania się, filozoficznej akceptacji nieodwołalnego faktu, to jednak, zgodnie z nadanym jej tytułem, jest to pozycja o wiele pojemniejsza. Bieńczyk zbliża się maksymalnie do opisywanych przez siebie zjawisk. Przywołując prozę Celine`a, przypomina jak prosto i niemal bezboleśnie, odbierają śmierć zwierzęta. Bada też smak i zapach odchodzenia. Pisze o żałobnej euforii, o życiu klinicznym... Akcentuje (za Barthesem), że fakt odchodzenia osoby bliskiej, niesie także odwrót lęku, niepewności, bo przecież „już nic złego nie może się zdarzyć.”

Nie jest to jednak oczywiście tylko pocieszanie. „Kontener” daje nam znacznie więcej. To literatura, która niesie intelektualną refleksję, ale przede wszystkim jest nauką wrażliwości.