Rosjanka od lat mieszkająca w Szczecinie. Z niepospolitą urodą i nietypowym akcentem. Opowiedziała o tym, czy lubi Szczecin i co widzi, gdy patrzy w lustro. Z reżyserką, Tatianą Malinowską-Tyszkiewicz rozmawiałam przed próbą jej grupy teatralnej do nowego spektaklu. Teatr Nie Ma, podczas tego spotkania, nie dawał o sobie zapomnieć, przez co i on stał się bohaterem tego wywiadu.
Proszę mi opowiedzieć o podróży do Lwowa. Czy była to podróż sentymentalna? Czy często bywa Pani w rodzinnym mieście?


Tatiana Malinowska-Tyszkiewicz: Niestety, często nie bywam, bo to jest dosyć daleko i zbyt drogo jak dla mnie. Jest tam moja mama i dlatego korzystam z okazji, by - z jednej strony - pokazać młodym ludziom Lwów, a - z drugiej strony - przy okazji, spotkać się z rodziną. Była to już trzecia albo czwarta nasza podróż, nie pamiętam dokładnie, do Lwowa.

 

Gdzie zagrał we Lwowie Teatr Nie Ma?

 

TMT: Mamy tam zaprzyjaźniony Teatr „I ludzie i lalki” - to są moi koledzy. Znajduje się on w centrum miasta, jest bardzo kameralny, bardzo przytulny i tam gramy swoje spektakle. Tym razem pokazaliśmy tam sześć sztuk. Graliśmy, spotykaliśmy się z ludźmi, mieliśmy wizytę na Uniwersytecie Lwowskim, a także w Dziale Aktorskim przy uczelni.


 

Czy wyjazd do Lwowa przyniósł jeszcze jakieś korzyści oprócz zaprezentowania się szczecińskiego teatru?


TMT: Nawiązaliśmy kontakty. Mam nadzieję, że uda się nam ściągnąć ludzi na nasz festiwal, poznać ich z ludźmi ze Szczecina, którzy organizują Dni Kultury Ukraińskiej.

 

Jak Pani znalazła się w Szczecinie?

 


TMT: Oj, to było bardzo dawno... Straciłam pracę we Lwowie i okazało się, że jestem bez pracy w mieście, w którym przestałam czuć się dobrze. Wtedy był to okres, gdy zaczęto deklarować, że to jest ukraińskie miasto, a ja jestem przecież Rosjanką.

 

Mąż znalazł się w Szczecinie. Kolega zaproponował mu pracę, a ja przyjechałam tutaj bez żadnej nadziei na kontynuację kariery reżysera. Cud ogromny i szczęście, że spotkałam  takich ludzi, jakich spotkałam, jak Adam Opatowicz, który zaproponował mi pracę w Teatrze Polskim.

 

Lubi Pani Szczecin?

 

TMT: Tak.

 

A gdzie się Pani czuje lepiej: tutaj czy we Lwowie?


 

TMT:
Tutaj czuję się bardzo dobrze, co jednak nie zmienia faktu, że nie mam całkowitego przekonania, że znajduję się w domu.

 

(W tym miejscu musiałyśmy przerwać rozmowę, bo Teatr Nie Ma stał się zbyt głośny, więc Pani Tatiana poszła go uciszyć.)
 

Ale o wiele bliżej jest mi tutaj do odczucia, że jestem w domu, aniżeli we Lwowie.

 

Jakie jest Pani ulubione miejsce w Szczecinie?

 

TMT: Wały Chrobrego. Kiedy przyjechałam do Szczecina, wynajmowaliśmy mieszkanie na Jarowitej, a długo mieszkałam w Teatrze Polskim. Te wszystkie okolice widziały moje pierwsze kroki w Szczecinie. Taki już mam sentyment do tych miejsc.

 

Teraz bardzo lubię swoje mieszkanie. Mam mieszkanie z małym tarasem, na którym mam dużo kwiatów i uwielbiam, gdy mam wolne godziny od swoich prób, siedzieć tam, odpoczywać.

 

A jak się pracuje z młodzieżą?

 

TMT: Fantastycznie.

 

Czy wybiera Pani sztuki w związku z problemami, które Pani zauważa wśród młodzieży?

 

TMT: Nie dzielę problemów na problemy młodzieżowe i ogólne. Młodych ludzi również dotyczą prawdziwe problemy. Tak samo jak np. problem narkomanii nie dotyczy wyłącznie młodych ludzi.

 

Także nie mogę powiedzieć, że zauważam u młodych jakieś szczególne problemy.

 


Od swoich studiów w Moskwie pracuję z młodymi. Od zawsze miałam z nimi kontakt. Wtedy byłam ich rówieśniczką i w ogóle nie było pytań, co wybierać do wystawienia, jakie sztuki, bo wszyscy mieliśmy te same problemy. Teraz, kiedy współpracuję z młodzieżą, takie pytania padają.

 

(Kolejna próba uciszenia młodych ludzi.)

 

Różnica wieku? Pokoleń?


 

TMT: Wiek to jest w ogóle bardzo dziwna rzecz. O wieku zaczynasz myśleć w momencie, gdy patrzysz w lustro i widzisz swoje odbicie, które czasami zaskakuje, bo pokazuje wiek, czas. A ja czuję się tak samo jak czułam się na studiach w Moskwie. Mam wrażenie, że nie różnię się od ludzi, z którymi współpracuję w swoim teatrze. Różnię się fizycznie, wyglądam inaczej, ale czuję się jak ich rówieśnica.

 

Może coś rozumiem lepiej od nich, może...

 

Sama, tak jak oni, nie znam odpowiedzi na wiele pytań.

 

Woli Pani poprzez wybrane sztuki, mówić o tych problemach zabawnie czy na poważnie?

 

TMT: Mój stosunek do teatru jest taki, że rozrywka powinna być w teatrze, na pewno, ale mój teatr to nie jest rozrywka, mój teatr to miejsce, w którym rozmawia się na ciężkie tematy, które nie są miłe, które nas dręczą, nie dają spać w nocy, które wywołują jakieś poczucie krzywdy.

 


Z drugiej strony teatr powinien zostawiać moment oddechu, światła - nie można widza zostawiać w przepaści i rozpaczy. Można dotykać tych problemów, można grzebać, ale koniecznie ta końcówka powinna dawać wytchnienie.

 

A ulubiona sztuka z tych wyreżyserowanych przez Panią?




TMT: Oj, trudno powiedzieć. W mojej karierze nie zrobiłam sztuki, której bym się wstydziła i wyrzekała. Bardzo lubiłam spektakl „Śmierć białej pończochy”, który bardzo krótko szedł w Teatrze Polskim. A lubię dlatego, że fantastycznie współpracowało się z zespołem, a efekt końcowy był bardzo bliski moim reżyserskim oczekiwaniom.

 

Innym pięknym spektaklem był „Judasz” grany w Krypcie. Kiedy mój maż przyszedł na premierę z kwiatami dla mnie, to wręczył je aktorowi, dlatego że był pod takim wrażeniem, tego co zrobił na scenie Sławek Kołakowski.

 

Właściwie każdy spektakl jest jak dziecko - rodzi się, a potem żyje własnym życiem, trudno powiedzieć który uwielbiam, bo wszystkie moje sztuki kocham.

 

Jaki dramat chciałaby pani wyreżyserować?




TMT: Na przyszłość mam bardzo dużo pomysłów, bo mój czas ucieka.

 

13 stycznia premierę będzie miało przedstawienie „Matka Jezusa” A. Wołodina - u nas będzie miało tytuł „Nieprawda”. To jest sztuka o której teraz myślę. Dotyczy tematyki duchowej, problemów traktowania Nowego Testamentu, słów Jezusa, jego nauk. Będzie to przełożone na język współczesny. Sztuka z oszczędną scenografią.

 

A proszę opowiedzieć jeszcze o sztuce, do której Pani teatr ma teraz próbę.

 

TMT:
Okazało się, że mój teatr nie posiada miejsca do grania. W ostatnim czasie zespół zwiększył się i jest w nim około 30 osób. Ciężko jest nie mieć prób na scenie. Jednak jeśli nie gra się spektakli, to robi się kółko teatralne. Ja natomiast zawsze marzyłam o teatrze, a nie o kółku.

 

Dlatego, żeby znaleźć materiał dla takiej gromady, znalazłam tego „Sowizdrzała”, gdzie w bardzo śmiesznych tekstach, mówi się o buntowaniu się, o własnej osobowości, której trzeba bronić.

 

(Pani Tatiana musiała znowu uciszyć broniącą własnej osobowości młodzież z Teatru Nie Ma.)

 

Czy Szczecin ma szansę zostać ESK 2016? Jeśli tak, to w jakiej dziedzinie?

 

TMT: W dziedzinie teatru, myślę. Robimy po raz siódmy festiwal, który zmieni nazwę na „Pro i Contra” i będzie poważniejszy. Na następną edycję chcę zebrać ludzi właśnie z całej Europy.
Dostaliśmy zgodę i oczekujemy ludzi z Belgii, Litwy, Ukrainy, Rosji. Nasz udział, by Szczecin stał się ESK jest dosyć istotny.

 

Czy czuje się Pani osobą spełnioną?

 

TMT: Tak.

 

Dziękuję za rozmowę.