„Iwona, księżniczka Burgunda” to dzieło wystawiane na polskich scenach dość często. Z dramatów Gombrowicza jest najbardziej popularne. Dlatego każda nowa próba zinterpretowania tego utworu jest narażona na ryzyko wtórności i powielania schematów. Czy Grzegorz Bral, twórca Teatru Pieśń Kozła, który jest reżyserem spektaklu w Teatrze Polskim, bezsprzecznie poszedł własną drogą? Czerpiąc z tradycji, ale nie stroniąc od eksperymentu...
Bogactwo barw absorbujące zmysły
Przedstawienie zostało przygotowane na Scenie Szekspirowskiej, a taka „lokalizacja” stawia twórcom pewne wymagania. Widzowie spodziewają się spektaklu, który będzie nawiązywał do historii teatru, do jego tradycyjnych form i sposobów obrazowania. Grzegorz Bral niewątpliwie spełnił oczekiwania. Współpracując ze scenografemem i kostiumografem Adamem Łuckim, stworzył dzieło bardzo dopieszczone wizualnie, wręcz z operowym rozmachem. Znajdziemy tu nawiązania do prac Kandinskiego i Klimta. Twarze aktorów pomalowane na biało i bardzo efektowane kostiumy – wyraziście kolorowe, upiększone złotem, błyszczące. Generalnie bogactwo barw niemalże przytłacza inne wrażenia, absorbuje zmysły, a zatem aktorzy muszą się postarać, by także słowa, gesty, mimika coś znaczyły.
Intruz, który musi zniknąć
W tym wielkim scenicznym przepychu jest jeden wyjątek... To tytułowa bohaterka, niepozorna, ubrana w prostą czarną sukienkę, niczym się niewyróżniająca. Iwona (w tej roli gościnnie Iga Górecka) jest inna niż wszyscy pozostali i dlatego właśnie zwraca na siebie uwagę księcia Filipa (Karol Olszewski). Młody następca tronu podczas przechadzki ze swoimi kompanami – Cyrylem i Cyprianem, widząc, jak oni śmieją się z dziewczyny (nazywając ją „płaksą”), postanawia przekornie docenić młodą damę. Docenić w najwyższy sposób. Oświadczyć się jej...
Ten gest, który pozornie jest tylko sztubackim żartem, przynosi różnorakie konsekwencje. Iwona zostaje bowiem wprowadzona na dwór królewski, a jej irytująca inercja i bierność wywołują potężne zamieszanie. Iwona nie dostosowuje się do panujących obyczajów i porządków. Jest po prostu sobą i przez to narusza zasady oparte na sztuczności w języku, w zachowaniu, na powtarzalności pewnych rytuałów. Dlatego wzbudza konsternację, a w konsekwencji staje się bardzo niepożądanym intruzem, którego trzeba jak najszybciej usunąć.
Myśli o tym Królowa (ekspresyjna, ekscentryczna w tej roli Elżbieta Donimirska) i jej małżonek, który pod wpływem Iwony, przypomina sobie dawne, wyparte namiętności (tę postać bardzo dobrze kreuje Jacek Piotrowski). Sprzymierzeńcem w tych planach staje się szambelan (znakomity Sławomir Kołakowski!), który z upiornym wyrazem twarzy swobodnie przechodzi z pozycji wykonawcy poleceń do roli wyrafinowanego intryganta.
Operetkowy finał
27 lat temu ten sam dramat widzieliśmy na scenie Teatru Współczesnego w reżyserii Anny Augustynowicz. Była to zupełnie inna inscenizacja, sworzona w duchu poetyki tej twórczyni, scenograficznie zdecydowanie bardziej surowa. Tymczasem Bral zdecydował się na swego rodzaju eksperyment. Poza wizualnym bogactwem dodał jeszcze sekwencje śpiewane przez aktorów (dlatego spektakl można właściwie nazwać musicalem), poza tym poszerzył rolę grającego na fortepianie Krzysztofa Baranowskiego, który praktycznie jest jednym z członków obsady (także ma fantastyczny kostium). Jego partie, zwłaszcza w pierwszej części przedstawienia, znacząco podkreślają dramaturgię. Reżyser dokonał też jeszcze jednego ważnego zabiegu inscenizacyjnego. Włączył w całość nawiązania do „Operetki”, czyli innego dzieła Gombrowicza. Najmocniejszym z nich jest finał spektaklu, kiedy Iwona zostaje wskrzeszona (niczym Albertynka z tegoż dramatu), pojawiając się w wielkiej muszli jak na obrazie „Narodziny Wenus” Sandra Botticellego…
Groteska nieco zaciemniona
Widzowie, którzy nie znają dramatu i nie widzieli żadnych wcześniejszych wystawień, będą zapewne zachwyceni (chociażby sceną, w której pierwszoplanową rolę odgrywa... włóczka). Pozostali odbiorcy, zwłaszcza ci, dla których groteska i satyra Gombrowicza nie potrzebują tak ekspansywnej oprawy, by brzmieć wciąż aktualnie, będą raczej bardziej krytyczni. „Iwona, księżniczka Burgunda” jest na pewno realizacyjnie interesująca, ale nadmiar malarskich motywów i wizualny blichtr nieco „zaciemnia” autorski przekaz.
Premiera „Iwony, księżniczki Burgunda” w Teatrze Polskim w Szczecinie odbyła się 16 września. Najbliższe prezentacje: 29 września – 1 października.
Obsada: Małgorzata Iwańska, Lidia Jeziorska, Katarzyna Sadowska, Marta Uszko, Natalie Brodzińska, Zenon Klaus, Sławomir Kołakowski, Mateusz Kostrzyński, Karol Olszewski, Jacek Piotrowski, Damian Sienkiewicz, Marek Żerański, Krzysztof Baranowski - fortepian oraz chór: Jolanta Bartczak, Teresa Dziemianko, Anna Reńska, Dorota Szpetkowska, Elżbieta Szydłowska, Andrzej Bieliński, Zbigniew Kotuła, Ryszard Stoltmann.
Komentarze
2