Czy jesteśmy świadkami końca ludzkiego teatru? Takie pytanie padło w zapowiedziach tego spektaklu. „Foki”, czyli najnowszy tytuł w repertuarze Teatru Współczesnego w Szczecinie, to inscenizacja, którą można nazwać komedią, ale jest w niej duża doza refleksji, które niekoniecznie są optymistyczne. Premiera odbyła się 8 kwietnia.


Foki grają „Grażynę”

Spektakl wyreżyserowała Maria Magdalena Kozłowska i można go obejrzeć w Teatrze Małym, czyli na trzeciej scenie Teatru Współczesnego w Szczecinie. To pierwsza premiera w tym miejscu od blisko trzech lat. Deski tej sceny tym razem trzeba było „wyrwać”, bo przestrzeń przy deptaku Bogusława zamieniła się w spory basen wypełniony świecącymi kulami. Ten „zbiornik wodny” jest punktem wyjścia dla całej opowieści. Wiadomość o tym, że foki stworzyły zespół teatralny i rozpoczęły w swym fokarium próby do „Grażyny” Mickiewicza sprawia, że ludzcy aktorzy wpadają w konsternację. Dyskutują o fenomenie popularności zwierzęcej inscenizacji i zaczynają się zastanawiać nad sensem tego, co sami robią…

Każdy chce być słyszalny

Na scenie widzimy pięcioro aktorów. To Joanna Matuszak, Grażyna Madej, Nikodem Księżak, Konrad Beta, Konrad Pawicki. W jednej z pierwszych scen dzielą się z widzami swoimi relacjami z początków pracy w tym zawodzie. Mówią jednocześnie, a każda z osób chce być słyszalna i w rezultacie ich wypowiedzi walczą ze sobą, a odbiorcy wyłapują tylko ich strzępy, fragmenty – informacje o tym, kto zdał do szkoły teatralnej za pierwszym razem, kto musiał długo pracować nad dykcją itp.

Mantrowe śpiewy i szamański rytuał

W dalszej części spektaklu otrzymujemy bardziej selektywny przekaz. Konrad Pawicki śpiewa ironiczną piosenkę, przygrywając sobie na gitarze… Jest też kilka sekwencji zbiorowych, w jednej z nich cała piątka łączy siły, by stworzyć niemalże mantrowy korowód wokalny. Wszyscy aktorzy mają też swoje osobiste „pięć minut”, kiedy mogą indywidualnie (tym razem bez „zagłuszania”) przekazać nam jakieś myśli czy doznania. Prawdopodobnie ma to służyć temu, by przekonać widza, że tylko ludzcy artyści są zdolni do przekazywania emocji o różnej skali i natężeniu.

Konrad Beta w swoim „solo act” przemienia się w kogoś w rodzaju szamana w fosforyzującym anturażu. Nikodem Księżak przywołuje dramatyczny epizod o martwej foce. Wydawałoby się zatem, że jest to dość poważny spektakl, jednak czysto komediowe sceny również się w nim znalazły. Choćby humorystyczna rozmowa o tym, jak aktorzy są wynagradzani (okazuje się, że niekoniecznie pieniędzmi) czy „ekwilibrystyczna” recytacja fragmentów „Grażyny”.

Wibracje intelektualne i nietypowa promocja

„Myślę, że teatr oferuje bardzo specyficzny rodzaj skupienia, rodzaj wibracji, coś, czego można doświadczyć podczas obrzędu, mszy, ale też koncertu”, stwierdziła Maria Magdalena Kozłowska, zapowiadając premierę „Fok”. Co prawda, to przedstawienie jest trochę niespójne, bo konfrontowanie poważnych treści z humorystycznymi „nie zagrało” tu w stu procentach. Niemniej jednak, wibracji intelektualnych czy czysto wrażeniowych, widz doświadcza. Jest to inscenizacja, która może sprowokować dyskusję na różne ważne tematy (pojawia się w niej także wątek celowości pomagania wszystkim potrzebującym, bardzo obecnie aktualny).

Poza tym towarzyszy jej akcja promocyjna, m.in. pocztówki, kubki, plakat ze zdjęciem nietypowej cielesnej „instalacji”, wykonanym na tle fontanny na deptaku Bogusława. Realizatorzy zrobili zatem bardzo wiele, by ludzki teatr ocalić i zainteresować nim odbiorców. Efekty można zobaczyć ponownie 21 i 22 kwietnia.

foto: Piotr Nykowski