„Morze otwarte”, pokazane po raz pierwszy w szczecińskim Teatrze Małym w mijającym tygodniu, to sztuka o projekcji pragnień, o iluzji, która zastępuje niespełnioną rzeczywistość. Kameralne przedstawienie w którym można dostrzec pokrewieństwo do współczesnej dramaturgii austriackiej z jej demaskatorskim, radykalnym podejściem do teraźniejszej kondycji człowieka i jego społecznych ról.
Zgodnie z definicją prawną morze otwarte to akwen, który „nie jest morzem terytorialnym, ani wodami wewnętrznymi żadnego państwa” to „strefa, gdzie żadne państwo nie sprawuje zwierzchności”. Spektakl Marka Pasiecznego odwołuje się do tej terminologii, jednakże obiektami, których dotyczy fabuła są tu ludzie. Ludzie tworzący dość niezwykłą rodzinę.
Jakub Roszkowski w swym debiutanckim dramacie (już docenionym albowiem znalazł się w finale Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej) stworzył opowieść o małżeństwie, które już najlepszy czas ma za sobą. Chcąc urozmaicić sobie życie inicjują grę, w której pojawia się ktoś, kto będzie swoistą lokatą ich błądzących uczuć. Dziecko-kochanek. Mąż (Arkadiusz Buszko) znajduje w nim syna i nazywa imieniem Tomasz , a Żona (Krystyna Maksymowicz),- Dawidem. Oboje mają trochę inne oczekiwania od tego chłopca (Maciej Litkowski). To marzenia i pragnienia, które się dotychczas nie spełniły. Żona jest dla Tomasza-Dawida matką, a zaraz potem kochanką. Mąż traktuje go jak syna, ale także jak zabawkę, której łatwo się pozbyć, kiedy się nią znudzimy („dałem mu na lody, żeby sobie poszedł, i tak by musiał pójść, a tak przynajmniej ma pieniądze na lody”). Chłopiec znajduje w nich rodziców, których tak potrzebował, których chciałby obdarzyć miłością. Kiedy jednak postanawia wziąć więcej – wyjechać z matką-kochanką w góry - jego plany natrafiają na opór. Rozczarowany tym zanurza się w morzu i znika. Gra jak się wydaje dobiega końca, Brak jednego elementu tej psychologicznej układanki dekonstruuje całą „zabawę”. Jednak „rodzice” nie wypadli jeszcze ze swych, tak wygodnych, ról i znajdują sposób na kontynuację...
Scenografia autorstwa Jagny Janickiej jest dość ascetyczna, niemniej jednak sugestywna. Składają się na nią przede wszystkim wielkie litery (tworzące napis MORZE), które są przestawiane i odwracane przez aktorów. Symbolizują kolejne zmiany nastroju bohaterów. Ważnym elementem jest też kwiatek podlewany przez poszczególne postacie w różnych fazach spektaklu. Obdarzają go mikroskopijną porcją wody noszoną na małej łyżeczce jakby chcieli w ten sposób pokazać jak mało są zdolni dać innym. Właściwie tylko tyle ile potrzeba do przetrwania. Ważne jest bowiem to ile oni sami potrzebują, ile sami mogą wziąć...
Komentarze
0