Ile były warte te monety, które razem z kolegami znajdował Pan Jan w poniemieckiej piwnicy? Jak daleko latały porcelanowe talerze? I jak szeroka jest Wisła pod Poznaniem? Przy kubku kawy o swojej młodości opowiedzieli mi szczecinianie, którzy dorastali wraz z naszym miastem.

Wtedy rzeczywistość była inna i Szczecin był inny. Miasto już polskie, miasto odzyskane, ale wciąż bardzo niemieckie. Pan Jan był małym chłopcem, gdy wjeżdżał do miasta odzyskanego.

Odzyskaliśmy miasto

Czy to był most na Regalicy, czy może już na Odrze – nie pamięta. On, jego młodszy brat, mama i ojciec. Wszyscy w wielkiej ciężarówce, w której razem z nimi był ich cały dorobek. Pościel, meble, wszystko zwożone do nowego miasta. Most był pontonowy, na nim żołnierze. W końcu cała rodzina dojechała do Śródmieścia.

Jak przyjechaliśmy do mieszkania to zastanowiło nas to jakie jest olbrzymie! Mnóstwo drzwi! Jako dzieci to praktycznie mogliśmy jeździć rowerkiem po całym mieszkaniu, wszystkie pokoje były przechodnie. Piękne mieszkanie, duże okna, mama miała dużo do mycia (śmiech) – wspomina Pan Jan.

Piwnice pełne skarbów

Ale mali chłopcy żyli nie tylko wielkimi mieszkaniami, ale przede wszystkim ruinami, które po nich zostały.

Był taki kwartał między ulicą pocztową, a Bolesława Śmiałego i między 5-lipca, a Mickiewicza. Narożniki budynków tego kwartału ostały się, natomiast część oficyn, część budynków frontowych była zrujnowana. W związku z tym, że w podwórku było więcej chłopców pozwalaliśmy sobie nieraz iść na tzw. zabawę. Coś z czasem wolnym musieliśmy robić, mama gotowała obiad, tata był w pracy, no a dzieci szukały przygód. To było bardzo blisko, wystarczyło przejść przez ulicę i już byliśmy w raju. O ile dorosły miał problem z wejściem przez okno piwniczne to małe dzieci zawsze gdzieś tam się wsunęły. Weszliśmy do jednej piwnicy - tam było bardzo ciemno, latarek nie było, więc trzeba było kombinować świeczkę. Z którymi też był problem oczywiście, ale zawsze w domu jakiś ogryzek był. Kilka ogryzków i tak po kolei gdzieś tam weszliśmy do tych piwnic. Chodziliśmy ze sznurkiem, który służył do drogi powrotnej. I penetrowaliśmy te piwnice. Były różne rzeczy, były różne skarby. Były słoiki z monetami, była porcelana, były sztućce, były książki – bogato ilustrowane, może nawet były oprawione w skórę, były zegary. - opowiada Pan Jan.

Ogromne miasto

Dla Pani Władysławy, która tutaj przyjechała jako panienka Szczecin nie był miastem pełnym tajemnic i skarbów ukrytych w piwnicach. Nastoletnia Władysława, która do miasta przyjechała z niewielkiej mazowieckiej wsi na zaproszenie wuja pamięta ruiny, które zalegały na ulicach.
Pamiętam jak krążyłam po ruinach, po ulicach, bo nie mogłam znaleźć swojej bramy... - mówi Pani Władysława. To krążenie po ruinach i szukanie swojej kamienicy wynikało też z innego faktu – dla młodej dziewczyny ze wsi Szczecin był wielkim miastem z mnóstwem uliczek, kamienic, dzielnic. W swym opowiadaniu przeszłości Pani Władysława wspomina jak zgubiła się w tym nowym mieście nie mogąc trafić ze Śródmieścia na Pomorzany...

Wielkie miasto i wielkie szerokie ulice, na których tętniło życie. Miasto stawało się polskie.
Pamiętam, że tutaj nie było 8, tutaj tramwaje nie jeździły. Były ławeczki, była taka aleja spacerowa, coś w tym stylu jak na Jedności teraz jest. Ludzie wychodzili z akordeonem, grali wieczorami pięknie. Tam stał saturator gdzie teraz apteka jest, zawsze była ta szklanka wody z sokiem. Życie naprawdę tętniło. Tutaj coś się działo. Teraz ludzie zamykają się. Szczecin w moim dzieciństwie był piękny, czysty, zielony. A teraz jest po prostu brudny. - wspomina Pani Anna.

Beztroskie lata w trudnych czasach

Każdy z moich bohaterów pamięcią zahacza o inne obszary. Pan Jan, który dziś jest znanym w Szczecinie kolekcjonerem wciąż wraca do tych chłopięcych lat i skarbów z piwnic niemieckich.

Monety były sprzedawane, a za pieniądze można było kupić blok czekoladowy, cukierki, ciastka.... to za pieniądze. Natomiast inne zdobycze nie przedstawiały żadnej wartości. Talerze, wazy... jeśli udało to się przenieść przez okienko piwnicy to potem na gruzowisku stanowiły doskonały cel i ćwiczyliśmy celność oka i pewność ręki. Talerze też fruwały... - opowiada.

Mówiąc o dzieciństwie wciąż się uśmiecha, chociaż czasy były trudniejsze, wszystko wydawało się prostsze.

Pamiętam, że czasami dojeżdżało się nad jezioro Głębokie, żeby popływać trochę, a potem z powrotem do domu. Długo się szło w majtkach, żeby mama nie poznała, że się człowiek kąpał (śmiech). Nie było telewizji, nie było komputerów, było radio i słuchanie słuchowisk. Pamiętam, że gdy poznałem telewizor, ale tylko w opowieściach – to sądziłem, że to co ja słyszę w radiu będę widział, że telewizor to jest takie radio z ekranem. - wspomina Pan Jan.

Wisła jak Warta

Pan Lech z uśmiechem przywołuje obraz z czasów studenckich.

Był taki jeden profesor, który wyczuł, że jestem dobry z geografii. I mówi do mnie tak, jak Pan odpowie mi na jedno pytanie to dam Panu czwórkę. Czwórkę, bo piątkę to miał on i Bóg. I mówi tak: niech mi Pan powie jaka jest szeroka Wisła tak pod Poznaniem? To ja mu mówię, taka jak Warta pod Warszawą. - opowiada Pan Lech.

Czasami proszono mnie, bym wyłączyła dyktafon, czasami historie moich rozmówców były bardzo osobiste. Staram się na Szczecin spojrzeć ich oczami, które trochę wyidealizowały to miasto. Z sentymentem patrzą wstecz i pokazują swoją młodość. Jak my będziemy odwracać się w tył? Jak będziemy patrzeć za siebie i jakie obrazy przywołamy? Pokaże czas.