To było metalowe pandemonium! W Alter Ego zagrały trzy zespoły, które reprezentują różne nurty ekstremalnej muzy, a finał należał do formacji Belzebong. Imprezę zorganizował Pomeranian Trendkill.
Kielecki zespół Belzebong ma wśród fanów stone-rocka i doom-metalu, status grupy bardzo cenionej. Aktualnie tercet ten wyrusza w trasę po Europie. Prolog tego objazdu nastąpił wczoraj w Szczecinie. zanim jednak panowie z tej formacji weszli na scenę klubu, publika mogła przetestować aktualna formę dwóch lokalnych zespołów.
Godbite był pierwszym z nich, a ich występ okazał się dość zaskakujący. Już przy pierwszym utworze jaki zagrali, chyba wszyscy widzowie zorientowali się, że coś tu nie gra... Grupa wykonała go bowiem bez swego wokalisty i tak już było do końca set-listy. Arek stracił głos i nie mógł tego dnia wystąpić, zatem poznaliśmy instrumentalne oblicze znanych już dobrze numerów. Zabrzmiały one momentami bardziej progresywnie. Poza tym Godbite ujawnił też utwory niedawno skomponowane (np. "Dear God"), więc mimo absencji wokalisty, był to zróżnicowany i interesujący zestaw.
The Throne to grupa, która sklasyfikowana jest jako reprezentant post-metalu. Wokalista tej grupy był akurat podwójnie aktywny. Scenę zostawił pozostałym muzykom, a sam krążył pomiędzy widzami z mikrofonem, prowokując ich do aktywniejszego odbioru dźwięków. The Throne także zagrali w niecodziennej konfiguracji personalnej. Stałego basistę tej grupy zastąpił Krzysztof. Poza tym, po pierwszych dwóch numerach nastąpiła nieplanowana dłuższa przerwa techniczna, która jednak nie zaważyła na jakości całego setu. Panowie zmobilizowali się i zaaplikowali nam w sumie 40 minut muzy nieszablonowej i dobrze nastrajającej odbiorców przed finałem całego wydarzenia.
Żadnych komplikacji nie było w przypadku głównego punktu programu. Belzebong zainstalował się na scenie około godziny 23. Kłęby dymu, które opanowały lokal były zaś wstępem do stoner-doomowej uczty, która wtedy się rozpoczęła. Muzycy zaatakowali nas utworami z albumu "Sonic Scapes & Weedy Grooves" i poprowadzili ścieżkami zapętlonych, energetycznych i przytłaczających riffów. Bezlitośnie ciężki przekaz, tak oczekiwany przez publikę, nieprzerywany żadnymi zapowiedziami czy komentarzami - tak można by w skrócie opisać, to co się działo przez następną godzinę. Belzebong pokazał, że na żywo prezentuje się bardzo dobrze i cieszy fakt, że w takiej formie, mogliśmy ich zobaczyć w naszym mieście.
Komentarze
0