Bruckner nigdy nie ukończył bowiem swojej dziewiątej symfonii. Ósemka pozostaje więc swoistym podsumowaniem symfonicznej podróży kompozytora. To jej prawdziwy szczyt. Gdy pisał finalne akordy ostatniej części dzieła, zakrzyknął ponoć: Alleluja…! To Finale to najbardziej znaczący moment w moim życiu. Łączą się w nim w jedno wszystkie najważniejsze motywy pozostałych części, dając niepowtarzalny efekt, który wielki niemiecki dyrygent Wilhelm Furtwängler określił mianem „walki demonów Brucknera”. Demony te jednak, dodawał Furtwängler, zostają jednocześnie usprawiedliwione i pokonane przez czystą, zapierającą dech w piersiach wspaniałość tej muzyki.
Droga do premiery utworu, która miała miejsce w Filharmonii Wiedeńskiej w 1892 roku, nie była jednak prosta. Gdy w 1887 roku Bruckner przedstawił pierwszą wersję partytury Hermannowi Leviemu – dyrygentowi, który dokonał prawykonania jego siódmej symfonii i którego nazywał swoim „artystycznym ojcem” – spotkało go bolesne rozczarowanie. Levi całkowicie odrzucił utwór, uznając go za niewykonalny. Bruckner zawsze z trudem radził sobie z krytyką, którą zanadto brał do siebie. Nie inaczej było tym razem. Kompozytor przez kolejnych kilka lat pracował nad utworem. Rewizja partytury okazała się fundamentalna. Bruckner zmienił nawet jego tonację.
Nadszedł w końcu dzień premiery. W pięknej sali wiedeńskiego Musikverein publiczność wypełniła wszystkie miejsca. Był tam i Johann Strauss, i Johannes Brahms, który utwory Brucknera określił kiedyś mianem „symfonicznych boa dusicieli”. Krytyka nie była przychylna. Niejaki Eduard Hanslick, który opuścił koncert, nim wybrzmiała ostatnia część symfonii, Finale, nazajutrz napisał: W każdej z czterech części, zwłaszcza w pierwszej i trzeciej, znajduje się kilka interesujących fragmentów, przebłysków geniuszu, prześwitów – gdyby tylko nie było całej reszty! Nie jest wykluczone, że przyszłość [muzyki] należy do tego koszmarnego stylu. Przyszłości, zatem nie zazdrościmy!
Nie pierwszy to przypadek w dziejach muzyki, kiedy krytyka nie poznała się na genialnym utworze. Dość wspomnieć o słynnym Koncercie fortepianowym nr 1 b-moll Piotra Czajkowskiego, o którym pisano, że to najgorszy koncert na fortepian, jaki kiedykolwiek powstał. Tak w przypadku Czajkowskiego, jak i Brucknera czas pokazał, jak bardzo się wówczas mylono. Dziś Symfonia nr 8 Brucknera jest uważana za jedno ze szczytowych osiągnięć symfoniki doby romantycznej. To wspaniała dziedziczka spuścizny wielkich symfoników klasycznych, ale także utwór katapultujący tak orkiestrę, jak i słuchaczy do całkowicie nowego wymiaru doznań muzycznych. Niech przygotują się więc Państwo na spotkanie z Brucknerowskimi „demonami”, na szok, ale i na wielki zachwyt, ponieważ Bruckner, podobnie jak Beethoven w swojej słynnej Symfonii nr 5, nadaje muzyce ludzki i egzystencjalny wymiar. To właśnie w akcie akceptacji zwątpienia, ciemności i rozpaczy tkwi wielkość tego dzieła.
Tę monumentalną i porywającą symfonię wykona Orkiestra Symfoniczna Filharmonii w Szczecinie pod batutą dyrektora artystycznego Filharmonii i swojego głównego dyrygenta maestro Rune Bergmanna.
Komentarze
0