W tym roku przypada 200. rocznica urodzin jednego z największych symfoników wszech czasów – Antona Brucknera (1824-1896). Filharmonia zaprasza do wspólnego świętowania z jego niezwykłą muzyką. Koncert w całości wypełni jego monumentalna Symfonia nr 8 c-moll, ostatnia z ukończonych symfonii wielkiego mistrza.
Bruckner nigdy nie ukończył bowiem swojej dziewiątej symfonii. Ósemka pozostaje więc swoistym podsumowaniem symfonicznej podróży kompozytora. To jej prawdziwy szczyt. Gdy pisał finalne akordy ostatniej części dzieła, zakrzyknął ponoć: Alleluja…! To Finale to najbardziej znaczący moment w moim życiu. Łączą się w nim w jedno wszystkie najważniejsze motywy pozostałych części, dając niepowtarzalny efekt, który wielki niemiecki dyrygent Wilhelm Furtwängler określił mianem „walki demonów Brucknera”. Demony te jednak, dodawał Furtwängler, zostają jednocześnie usprawiedliwione i pokonane przez czystą, zapierającą dech w piersiach wspaniałość tej muzyki.
Droga do premiery utworu, która miała miejsce w Filharmonii Wiedeńskiej w 1892 roku, nie była jednak prosta. Gdy w 1887 roku Bruckner przedstawił pierwszą wersję partytury Hermannowi Leviemu – dyrygentowi, który dokonał prawykonania jego siódmej symfonii i którego nazywał swoim „artystycznym ojcem” – spotkało go bolesne rozczarowanie. Levi całkowicie odrzucił utwór, uznając go za niewykonalny. Bruckner zawsze z trudem radził sobie z krytyką, którą zanadto brał do siebie. Nie inaczej było tym razem. Kompozytor przez kolejnych kilka lat pracował nad utworem. Rewizja partytury okazała się fundamentalna. Bruckner zmienił nawet jego tonację.
Nadszedł w końcu dzień premiery. W pięknej sali wiedeńskiego Musikverein publiczność wypełniła wszystkie miejsca. Był tam i Johann Strauss, i Johannes Brahms, który utwory Brucknera określił kiedyś mianem „symfonicznych boa dusicieli”. Krytyka nie była przychylna. Niejaki Eduard Hanslick, który opuścił koncert, nim wybrzmiała ostatnia część symfonii, Finale, nazajutrz napisał: W każdej z czterech części, zwłaszcza w pierwszej i trzeciej, znajduje się kilka interesujących fragmentów, przebłysków geniuszu, prześwitów – gdyby tylko nie było całej reszty! Nie jest wykluczone, że przyszłość [muzyki] należy do tego koszmarnego stylu. Przyszłości, zatem nie zazdrościmy!
Nie pierwszy to przypadek w dziejach muzyki, kiedy krytyka nie poznała się na genialnym utworze. Dość wspomnieć o słynnym Koncercie fortepianowym nr 1 b-moll Piotra Czajkowskiego, o którym pisano, że to najgorszy koncert na fortepian, jaki kiedykolwiek powstał. Tak w przypadku Czajkowskiego, jak i Brucknera czas pokazał, jak bardzo się wówczas mylono. Dziś Symfonia nr 8 Brucknera jest uważana za jedno ze szczytowych osiągnięć symfoniki doby romantycznej. To wspaniała dziedziczka spuścizny wielkich symfoników klasycznych, ale także utwór katapultujący tak orkiestrę, jak i słuchaczy do całkowicie nowego wymiaru doznań muzycznych. Niech przygotują się więc Państwo na spotkanie z Brucknerowskimi „demonami”, na szok, ale i na wielki zachwyt, ponieważ Bruckner, podobnie jak Beethoven w swojej słynnej Symfonii nr 5, nadaje muzyce ludzki i egzystencjalny wymiar. To właśnie w akcie akceptacji zwątpienia, ciemności i rozpaczy tkwi wielkość tego dzieła.
Tę monumentalną i porywającą symfonię wykona Orkiestra Symfoniczna Filharmonii w Szczecinie pod batutą dyrektora artystycznego Filharmonii i swojego głównego dyrygenta maestro Rune Bergmanna.
Komentarze
0