Podróże. Lubię je. Można by powiedzieć, że nawet je uwielbiam. Jest coś wspaniałego w poznawaniu nowych miejsc i ludzi, którzy tam żyją. Gdy mam do wyboru wycieczkę zorganizowaną i na własną rękę, to na 99% wybiorę tę, gdzie ja mam więcej do powiedzenia. Nie za bardzo mi się widzi robić to co wszyscy, jak koń z klapkami na oczach. Chcę wychodzić poza ramy przeciętnego turysty.
Ostatnio nieustannie nachodziła mnie ochota, żeby gdzieś pojechać, ale nie za bardzo wiem gdzie. Znacie na pewno to uczucie: to jest coś podobnego do tego kiedy podchodzisz do lodówki, chcesz coś wszamać, ale mimo dużego wyboru nie wiesz co. Ja tak miałem z celem podróży. Londyn odpadał – on zajmuje u mnie miejsce w loży honorowej i nie mogę tam jeździć zbyt często. Odpadały ciepłe kraje i w ogóle poza Europę, bo jakoś nie czułem, żeby w portfelu swędziało mnie 1500 zł.
Czechy – nie, bo byłem, Francja – 20 godzin w samochodzie???, Ukraina – 20 godzin na granicy???, Dania – byłem, poza tym masakrycznie drogo, Niemcy – no tak, do granicy tak daleko, że mogę być niemal codziennie…
Ale zaraz, zaraz… Niemcy to nie tylko Berlin i okoliczne landy. I w tym momencie już wiedziałem, gdzie chcę pojechać. Celem podróży stał się Hamburg. Od dawna chciałem zobaczyć katedrę, port i te wszystkie mosty. Po spojrzeniu na mapę (a raczej wygooglaniu) dowiedziałem się, że mam około 420 km – czyli jak dobrze pójdzie, 2-3 godziny po niemieckich autostradach. U nas niestety ten czas trzeba by było pomnożyć x1,5 albo x2. Wszystko fajnie, ale chciałem też zobaczyć, czy nie da się tam dojechać np. autokarem albo pociągiem. Oferta autokarem została wymyślona chyba przez kogoś, kogo mama w dzieciństwie biła chusteczkami a tata dał rowerek z kwadratowymi kółkami, bo jak inaczej można wytłumaczyć cenę prawie 300 zł w 1 (!) stronę?
Uznałem, że pociąg będzie najtańszy. Wszedłem na stronę PKP i poszukałem połączeń Szczecin – Hamburg. Okazało się, że jest kilka ale żadnego bezpośredniego, zawsze trzeba się przesiadać, ale kompletnie mnie to nie zraziło – w końcu nie przebije podróży autokarem za 600 zł. Myliłem się. Na stronie nie znalazłem ceny takiego przejazdu, który mnie interesował, więc zadzwoniłem na infolinię. Dodzwoniłem się po 12 DNIACH – tak, dniach – i mam na to świadków. Niczym nie zrażony i pełen uprzejmości poprosiłem panią po drugiej stronie drucika, by podała mi cenę wybranego połączenia. Wynosi ona, uwaga, 428 zł. W JEDNĄ STRONĘ!!! Przepraszam osobę od autokaru. To osoba od cennika pociągu została chyba w dzieciństwie wrzucona za kanapę i pająki ją wychowały – wnioskuję to podstawię tego, że zatraciła kompletnie kontakt z rzeczywistością. Rozbój w biały dzień. Zniżki zaczynają się dopiero, gdy chce nas jechać grupa 5 osób. Wtedy koszty spadają bardzo mocno – jest to koszt rzędu 10 Euro w jedną stronę. Ale gdyby nie było nas 5 tylko 4, to koszty są porażające. Mój przyjaciel, z którym szykowałem się na wyprawę powiedział, że zostaje nam tylko samochód. Przeliczyłem to sobie. Gdyby jechały nas 4 osoby pociągiem wydalibyśmy w 1 stronę ok. 1700 zł. Za te same pieniądze Focus w dieslu byłby w stanie przejechać trasę Szczecin-Londyn-Paryż-Madryt-Barcelona-Marsylia-Rzym-Wiedeń-Szczecin i jeszcze mielibyśmy wystarczająco pieniądzy na zjedzenie obiadu na 22 piętrze w Pazimie.
I tak chyba zrobimy. Bo samochód jest takim odpowiednikiem podróżowania na własną rękę – stajesz tam gdzie chcesz, możesz zjechać na chwilę z drogi, bo coś Cię zaciekawiło, a pociąg wydaje się być taką wycieczką zorganizowaną przez biuro podróży. Jedziesz tak jak cię prowadzą tory, zero własnej inwencji, a jak masz pecha, to dostaniesz gratis bardzo „fajne” towarzystwo, które wyrwało się z domowych pieleszy i teraz sieje wiochę pośród innych. A najgorsze, że na koniec wycieczki będziesz się czuł zmęczony, zdenerwowany panią z pieskiem śliniącym się nad twoim kroczem i nikomu o tym nie będziesz chciał powiedzieć, bo to by oznaczało pożałowania godne spojrzenia twoich znajomych i towarzyską śmierć na kilka miesięcy.
Dlatego jedź samochodem. Z przyjacielem. Albo lepiej z dwoma. A najlepiej to zostań w mieście i pomyśl, ile tutaj jest różnych ciekawych miejsc i zakamarków, w których nigdy nie byłeś a chciałeś być. To na pewno było wtedy, gdy chciałeś gdzieś wyjść i stanąłeś przed dylematem „lodówkowym”…
…a za tydzień napiszę wam co nieco o świńskiej grypie.
O autorze:
Jakub Strugielski, 21-letni student Transportu na ZUT, jest sędzią piłkarskim. Od 2007 roku najmłodszy sołtys w Polsce - w momencie wyboru miał tylko 18 lat.
Komentarze
4