Tej atrakcji turystycznej nie znajdziecie w przewodnikach. Przeciętny turysta nigdy nie zajrzy do Domu Szczecińskiego w niemieckiej Lubece. Chociaż, jeżeli pochodzi ze Szczecina, obowiązkowo powinien przejść się na Hüxterdammstrasse, na wszelki wypadek odrzucając stereotyp „krwiożerczego, niemieckiego wypędzonego” utożsamianego z Eriką Steinbach.

Gdzie, kiedy i za ile?

Stettin Haus to skromna willa położona niedaleko turystycznego serca Lubeki. Dom Szczeciński powstał dzięki staraniom dawnych niemieckich mieszkańców naszego miasta. Zwiedzać go można tylko dwa razy w tygodniu – we wtorki i piątki od godz. 14 do 17 i to też nie zawsze. Warto przed wizytą umówić się telefonicznie, aby nie pocałować klamki, a także zrobić po prostu dobre wrażenie. Czy to specyficzne muzeum jest za rzadko otwarte dla odwiedzających? Ale przecież nie lepiej jest w Szczecinie, gdzie Muzeum Polskich Pionierów otwiera swoje podwoje jedynie we wtorek od 15 do 18. Faktem pozostaje, że tego piątkowego popołudnia byłam jedyną odwiedzającą, pomimo tego, że wstęp do instytucji jest darmowy.

Krzesła z logo Gryfa

Po Domu Szczecińskim oprowadza mnie na oko osiemdziesięcioletnia staruszka. Początkowo nieufna, szybko się otwiera widząc moje zainteresowanie zgromadzonymi eksponatami. A są one niewątpliwie ciekawe. Wrażenie robią krzesła z logo Gryfa z ówczesnego niemieckiego Urzędu Miejskiego. W Domu Szczecińskim nie zabrakło również miejsca dla maszyn do pisania czy szycia słynnej, szczecińskiej firmy Stoewer kojarzonej raczej z unikatowymi samochodami. Zdziwienie u zwiedzającego może również wzbudzić dzwon ze szczecińskiego kościoła stojący na… podwórku. Zwiedzając Dom Szczeciński mam wrażenie, że wchodzę w intymną przestrzeń nieistniejącego świata, jak do pielęgnowanego matczyną ręką pokoju dawno zmarłego dziecka.

Gdzie się podział Konzerthaus?

Moja przewodniczka z dumą prezentuje makiety najpiękniejszych szczecińskich budynków odtworzonych z dużą precyzją. Staruszka ubolewa, że nie istnieje już kino Urania, słynny teatr z obrotową sceną czy Konzerthaus, ale po chwili się ożywia, podając dość aktualne informacje o planach budowy w jego miejscu nowego budynku Filharmonii. Moja, nieco marudna natura, każe mi odpowiedzieć: „Teraz mamy kryzys, więc nie wiadomo, kiedy to wybudują.”

Drażliwe tematy szeroko omijane

Do sympatycznej staruszki dołącza nagle ponad siedemdziesięcioletni mężczyzna również związany ze Stettiner Haus, który opowiada mi o losach swojej rodziny mieszkającej niegdyś w Szczecinie. Następnie skarży się, że zarówno w niemieckiej jak i polskiej szkole nie mówi się prawdy na lekcjach historii, a młodzież w ogóle nie jest zainteresowana tematem. Niestety, w końcu muszę rozstać się z moimi rozmówcami, a w myślach przypominam sobie analogiczne słowa wypowiedziane przez ich polskich odpowiedników, którzy musieli opuścić Lwów. „Dlaczego nie mówi się młodzieży o zbrodni wołyńskiej?” – pytali mnie niektórzy z nich. Nie miałam dla nich zadowalającej odpowiedzi, ale ich pretensje wydają się być uzasadnione, patrząc na brak jakichkolwiek obchodów (11.07.) związanych z tą tragedią. Przecież, analogicznie, Ukraińcy nie zapomnieli o swoich ofiarach w ramach Akcji "Wisła".