Potężną suwnicę widać niemal z każdego miejsca, choć od dawna nie jest już prawie w ogóle wykorzystywana. To osiedle zawsze rozwijało się w cieniu wielkich stoczni. Sprawdziliśmy, co ukształtowało charakter dzisiejszego Drzetowa i jak żyje się tam ponad 14 lat po wodowaniu ostatniego dużego statku. – Zawsze podobało się nam, że jest tu dużo zieleni i rozległa przestrzeń między blokami – opowiadają nam Ula i Darek.
O Drzetowie wiedzą wszystko. Nie tylko o tym, który każdy może zobaczyć, ale też o tym, którego dzisiaj już nie ma i nawet trudno go sobie wyobrazić. Z czasów zanim nad osiedle przyleciało pół tysiąca alianckich bombowców.
– Tutaj wszystko było zabudowane kamienicami. Były po obu stronach ulicy. Po wojnie nie zostało kompletnie nic – te słowa słyszymy od naszych przewodników kilkakrotnie, w różnych częściach osiedla.
Nie ma śladu po kościele, browarze i dziesiątkach kamienic
Ula, Darek, a także nieobecny w czasie spaceru Waldek, należą do „Zakręconych Bredowerów”, grupy zgłębiającej historię przedwojennego Bredowa, które po 1945 roku przerodziło się w Drzetowo. Na Facebooku udostępniają zdjęcia osiedla zwarto zabudowanego kwartałami kamienic.
Można na nich zobaczyć kawiarnię otoczoną zielenią na szlaku w kierunku Żelechowej, browar na zboczu dzisiejszej ulicy Rugiańskiej czy usytuowany nieco niżej kościół św. Mateusza. Z tego wszystkiego zachował się jedynie kościelny dzwon, który ustawiono obok świątyni przy ul. Słowiczej w Parku Brodowskim.
– To była piękna dzielnica. Gwarna, tętniąca życiem. Ile było tutaj knajp, jak to wszystko było zagospodarowane! Historia zapisana na starych zdjęciach jest najatrakcyjniejsza. Dziś trudno byłoby przyciągnąć na Drzetowo turystów, nie zachowały się żadne zabytki – mówią miłośnicy historii osiedla.
Wystarczy powiedzieć, że przez blisko godzinę spaceru mijamy zaledwie pięć przedwojennych budynków – dawną szkołę (dziś gmach Politechniki Morskiej), budynek firmy Tweetop, dwie kamienice (na początku ul. Ludowej i przy ul. Konarskiego) oraz potężny schron. Największe fragmenty zachowanej zabudowy mieszkalnej zobaczymy dopiero później, wzdłuż ul. Druckiego-Lubeckiego.
„To one powinny wylecieć w powietrze, a nie okoliczne osiedle”
Na dzisiejszej ulicy Głowickiej czujemy pod stopami poniemiecki bruk, ale nie otacza nas dawna zabudowa z gmachami izby rolniczej na czele. Zamiast tego, z obu stron coraz mocniej napiera zieleń ze zlikwidowanych kilkanaście lat temu ogródków działkowych. Dopiero gdy docieramy do fragmentu ul. Ludowej przy samej stoczni, widzimy przedwojenne budynki przemysłowe.
– To paradoks, bo przecież alianci chcieli zniszczyć stocznię, więc to one powinny wylecieć w powietrze, a nie okoliczne osiedle. Widać, że nie wszystko poszło po myśli bombardujących – mówi Ula.
Od szybkich „czterofajkowców”, przez walkę o wolność, po ostatnie wodowanie
Na przełomie XIX i XX wieku tutejsza stocznia Vulcan słynęła z produkcji najszybszych oceanicznych statków pasażerskich. Pozazdrościli im nawet twórcy wielkiego Titanica, dobudowując czwarty komin-atrapę, byle tylko ich statek nie był gorszy od „czterofajkowców” z Bredowa.
– Jedyne na czym można byłoby budować wartość historyczną osiedla, to właśnie potęga stoczniowa. Vulcan działał przecież tak prężnie, że otworzył filię w Hamburgu – przypomina Darek.
Po wojnie, na terenie Vulcana i sąsiedniej Oderwerke, zbudowano Stocznię Remontową Gryfia i Stocznię Szczecińską im. Adolfa Warskiego. Ta druga szybko stała się najważniejszym zakładem przemysłowym w mieście. Odegrała też ważną rolę w historii Polski, gdy w 1970 i 1980 roku jej pracownicy opowiedzieli się przeciwko komunistycznym rządom.
– Strajki prowadzono zimą, pamiętam jak mama woziła mnie wtedy na sankach. Przez płot podawało się stoczniowcom jedzenie. Przychodziły całe rodziny – wspomina Darek.
„Wszystkie boiska na osiedlu były cały czas pełne. Zdarto tam tysiące trampków”
W latach 70. pracowało tam ponad 12 tys. osób, wiele z nich przyjechało z różnych stron Polski. Potrzebne były mieszkania. Dlatego na gruzach dawnego Bredowa rozbudowywano nowe osiedle. Z wieżowcami wzdłuż Stalmacha i Rugiańskiej oraz niższymi budynkami przy Willowej oraz Rugiańskiej. Zadbano o wolną przestrzeń między blokami, boiska (co prawda głównie asfaltowe) i zieleń, na co współcześni deweloperzy rzadko sobie pozwalają.
– Wychowaliśmy się w wieżowcach na Rugiańskiej. Praktycznie wszystkie rodziny miały tam coś wspólnego ze stocznią. Był to okres boomu demograficznego, było mnóstwo dzieci. Wszystkie boiska na osiedlu były cały czas pełne. Zdarto tam tysiące trampków. Dziś zamiast wielu boisk są parkingi, a i tak ludzie narzekają, że jest ich zbyt mało – mówi Darek. – Miejscem największych szaleństw była „dolinka”. Zabierało się styropiany ze stoczniowej bazy transportu, żeby pływać tam po stawie.
Wykopali ją Niemcy, teraz stoi tam centrum logistyczne
Wspomniana „dolinka” to teren pod wiaduktem w ciągu ul. Druckiego-Lubeckiego. Została wykopana przez Niemców, na dole były tory, po których pociągi jeździły do stoczni. W historycznych przekazach ta okolica ma też mroczniejszą nazwę – „dolina śmierci” – która nawiązywała do napaści, do jakich miało tam dochodzić tuż po wojnie.
– Określenie pochodzi ze wspomnień pierwszego prezydenta Piotra Zaremby. Nikt z nas, ani z naszych rodziców, nie mówił tak o tym terenie – tłumaczą nasi przewodnicy, gdy stoimy na wiadukcie.
W miejscu budynków stoczniowych stanęła w ostatnich latach jedna z dwóch potężnych hal centrum logistycznego. Inwestycja budzi kontrowersje, bo generuje duży ruch ciężkich samochodów po zniszczonych ulicach. Okoliczni mieszkańcy skarżą się też na dodatkowe uciążliwości.
– Sąsiedzi z Rugiańskiej narzekają, że praca trwa tam całą dobę i to słychać. Ja jednak mieszkam w takim miejscu, że do mnie ten hałas nie dociera – mówi Ula.
To już nie jest osiedle stoczniowców
Dziś w mieszkaniach na Drzetowie próżno szukać pracowników stoczni, co najwyżej tych na emeryturze. Ten wielki zakład przemysłowy upadał tak naprawdę dwukrotnie. Ostatnie wodowanie dużej jednostki odbyło się w 2009 roku. Co prawda poprzedni rząd przywrócił w nazwie – Stocznię Szczecińską „Wulkan”, ale tak naprawdę to wciąż park przemysłowy z przestrzenią wynajmowaną prywatnym firmom. Bezpowrotnie minęły czasy, gdy po wypłacie stoczniowcy tłumnie szturmowali Społem przy Stalmacha i inne okoliczne sklepy.
– U nas na Rugiańskiej, w małym sklepie osiedlowym, klientów obsługiwały czasem aż cztery kasjerki, a i tak stała kolejka. Później małe sklepy nie miały szans z dużymi dyskontami, mamy na osiedlu Biedronkę i Lidla. Wraz z upadkiem stoczni zamknęły się też puby – mówi Ula.
Most zagrał w teledysku razem z trzepakiem
Dziś Drzetowo to przede wszystkim sypialnia, bez instytucji kultury, restauracji, kawiarni czy pubów. Nie jest jednak tak, że na osiedlu nie pojawiają się nowe inwestycje. Powstał dobrze prosperujący hotel Vulcan, rozbudowuje się Politechnika Morska, która przejęła teren dawnej Zasadniczej Szkoły Budowy Okrętów (postawiła tam nawet szkoleniowy „wiatrak”). A dawny zakład ST3 Offshore przy Gryfii kupił duński Vestas. Będzie tam budował gondole turbin wiatrowych. Na wyspę od kilku lat prowadzi Most Brdowski, który bardzo często jest wykorzystywany przez filmowców.
– „Zagrał” na przykład w teledysku szczecińskiego zespołu Anieli. Podobnie zresztą jak „nasz” trzepak przy ul. Rugiańskiej – śmieje się Darek.
On sam nie mieszka już na Drzetowie, ale często odwiedza tutaj rodziców. Razem z Ulą uważają, że to przyjemne miejsce do życia. Dobrze skomunikowane ze śródmieściem, nawet mimo coraz bardziej dziurawej „nadodrzanki”, czyli trasy wzdłuż stoczni.
– Jeśli nie ma ruchu, to jesteśmy w stanie w kilka minut dojechać samochodem do Galaxy – mówią. – Pewnie przemawia przez nas sentyment i patriotyzm lokalny, ale bardzo lubimy nasze osiedle.
Komentarze
15