Jaka szkoda, że nie ma tej alei z kwiatami. Tam trzeba było tylko wymienić te budy na ładnie zaprojektowane pawilony, dodać jakieś ogródki gastronomiczne. Dziś ta aleja to jest jakiś żart - mówi Grzegorz Dolniak, pochodzący ze Szczecina komik, stand-uper.
Komik w pandemii
„Hej. Zawieszam działalność. Prima aprilis, i tak jest zawieszona. Ale jesteście naiwni…” (wpis z 1 kwietnia na profilu FB Grzegorza Dolniaka).
Pyta pani, jak wygląda życie komika w czasie koronawirusa? Wstaje się, je się, ubiera się, żyje się… Daję radę, nawet przytyłem, ale nie wiem czy to od pandemii, bo ci chudzi są dalej chudzi.
Podczas pierwszego lockdownu bardzo aktywnie działałem, nagrałem do Internetu program, który w całości skupiał się na pandemicznych obserwacjach. Robiłem lajfy, nagraliśmy show komediowe sprzedawane w streamingu. Na początku to było inspirujące, coś się komentowało i miało lekkie poczucie misji, że może komuś umili się dzień.
Napisałem na początku roku nowy program „Sztuka relaksu” i teraz skupiam się bardziej na czekaniu. Może za dwa miesiące uda się pojechać w trasę? Nic w tym programie nie ma o pandemii, jakoś już mi się nie chce tego komentować.
Publiczność też już chyba tego jakoś specjalnie nie potrzebuje, bo przecież wszystkie newsy w mediach dotyczą koronawirusa i pandemii. Aczkolwiek jest w nim taki fragment, że z roku na rok głupiejemy. I wydaje mi się, że to jest jednak też o pandemii.
Sztuka relaksu
Po prostu siadam i od tej godziny do tej godziny - tworzę. Noszę też ze sobą notatnik, w którym zapisuję, jak mi pomysł na żart, czy jakaś obserwacja, przychodzi do głowy. Często nie pamiętam po tym, o co mi chodziło w notatce, bo tam jest napisane np. „zrób coś o kwiatkach”. Raczej nie robię notatek poimprezie, bo już z doświadczenia wiem, że to bawi tylko wtedy. Tak czy inaczej to nie jest tak, że nagle spływa na mnie z niebios wena, wywraca mi oczy do samych białek, dostaję daru języków i spisuję żarty jak w transie. Tylko trzeba usiąść, wyłączyć komputer, telefon, odciąć się od bodźców, czasami się zmusić.
Czy jestem duszą towarzystwa? Znajomi twierdzą, że jestem gburem, więc cóż… W stand up-ie to na scenie od razu widać kto jest typem „ziomeczka” i z kim by się chciało posiedzieć przy piwku na ognisku, a kto wrażliwcem, który znajduje inspiracje w absurdach otaczającej rzeczywistości. Wczoraj moja ukochana pokazała mi zdjęcie ze spotkania ze znajomymi, które mi zrobiła z ukrycia. „Patrz tak wyglądasz na każdej imprezie”. Ja na tym zdjęciu siedzę zadumany i patrzę w dal.
Czy moja partnerka się nie obraża o te wszystkie żarty na jej temat? Nie, nie. Ona ma super poczucie humoru i razem mamy dużo śmiechu ze sobą. Często sama mi coś podrzuca. Żarty o związku to w większości przecież ironia, a pisane są po prostu z miłości.
Moja droga
Moja droga do stand-upu? Najpierw działałem w kabarecie Szarpanina. Zanim pomyślałem, że chcę być sam na scenie, pomyślałem, że wolę nie być już w kabarecie Szarpaninie. To jeszcze nie oznaczało, że koniecznie chcę być sam, po drodze próbowałem grając w innych grupach i robiłem improwizacje. Ale ciągnęło mnie do komedii, takiej stricte napisanej, przeze mnie z moimi przemyśleniami. I sięgnąłem do stand-upu. Zacząłem wrzucać materiały do Internetu, to się zaczęło podobać, z roku na rok było coraz lepiej.
Stand-up jest już dziś w Polsce bardzo poważną branżą. Stand-uperzy w Polsce grają w halach i na stadionach, bo publiczność, która chce ich oglądać nie mieści się w mniejszych obiektach.
Czy zdarza mi się „ugotować” na scenie? Ostatnio w Opolu, kiedy ktoś rzucił z widowni, że jestem idealny wagowo.
Jak jest za kulisami? To jest środowisko facetów o dużym ego, więc czasami w garderobie jest prześciganie się w żartowaniu, a czasami jest na spokojnie, bo bycie samemu na scenie przez godzinę jest też wyczerpujące i każdy chce się przygotować.
W Szczecinie robię Festiwal Komedii SZPAK Przenieśliśmy go na lato i ten termin się sprawdził, więc kolejna edycja odbędzie się 12-14 sierpnia na Zamku. Składamy program. Jeszcze go nie zdradzę, ale będą fajne nazwiska i fajne składy. Będzie można spędzić lato z komedią pod chmurką.
Szczecin z daleka
Wczoraj mi się wyświetlił na FB post o alei kwiatowej. Moi rodzice tam mieli stragan z kwiatami i ja tam pracowałem. Jaka szkoda, że nie ma tej alei z kwiatami. Tam trzeba było tylko wymienić te budy na ładnie zaprojektowane pawilony, dodać jakieś ogródki gastronomiczne. Dziś ta aleja to jest jakiś żart. Pomijam już fakt, że wszyscy kwiaciarze stracili pracę, to miasto straciło bardzo fajny deptaczek pełen zieleni, kwiatów i ludzi. Nie wiem, czy ktokolwiek w ogóle tamtędy teraz chodzi? A, przepraszam, chyba, że chce się sprawdzić godzinę. To tak, idzie się do zegara, ale tylko w te pół roku, kiedy ją faktycznie pokazuje.
Pani chce, żebym się pośmiał ze Szczecina? Ale ja nie mogę. Jak ja wyjechałem do „tej” Warszawy, to jak teraz coś bym powiedział na Szczecin, to bym był najgorszy, że mi w „tej” Warszawie odbiło. Ja nie mogę obrażać szczecińskiej dumy.
Wczoraj w CANAL+, w programie „Liga plus”, zrobili relację z meczu Pogoni, do której wykorzystali cytaty z mojego stand-upu, gdzie mówię, że Szczecin to potęga i Pogoń to potęga. Z tego się z sentymentem czasem śmieję, z tych czasów kiedy krzyczałem na całe gardło z trybun, że „Lech zdechł”. Najbardziej na meczach zawsze mnie bawiła przyśpiewka: „Róg, róg, róg! Gol, gol, gol!”. Często były rogi, rzadziej gole.
Czytałem, że ciągle chcą jakieś drzewa w Szczecinie wycinać. Tylko, że to raczej takie informacje do popłakania chyba? Najwyraźniej gdzieś ktoś ma jeszcze na zbyciu trochę tej kostki polbrukowej i trzeba to gdzieś upchać, a jak wiemy z wielu komentarzy w internecie: „miejsce drzew jest w lesie”. Szkoda, żebyśmy z tych pięknych szerokich arterii obsadzonych zielenią zamienili się w Kutno, które wykarczowało drzewa na rynku i zbudowało pośrodku miasta gigantyczny parking naziemny, przenosząc rynek miejski na jego betonowy dach. Drzewa tylko przeszkadzały. Przecież na co komu cień w dobie globalnego ocieplenia?
Kawał z sarną
Czy dużo pudłuję z żartami na scenie? Coraz rzadziej pudłuję. Doszedłem do takiego momentu, że na widowni siedzą ludzie, którzy kupili bilet specjalnie na mój występ, więc to są widzowie, którzy mają ten sam rodzaj poczucia humoru, chcą to obejrzeć. Poza tym zapłacili to może się bawią, żeby nie mieć paradoksu kosztów utraconych. Zresztą nauczyłem się, że nie można oczekiwać, że każdy występ będzie taki sam, że będą takie same salwy śmiechy i brawa. Ja daję z siebie każdorazowo 100 proc. i produkt jest zawsze ten sam, więc zawsze można powiedzieć, że jeśli się nie śmieją, to znaczy, że nie byli na to gotowi.
Nowy program jest jak budynek świeżo oddany przez dewelopera, który kilka miesięcy się osadza i wychodzą różne kwiatki. Program tak samo trzeba ociosać, coś wyrzucić, coś dopisać. Na pierwszym etapie gra się go na wieczorach testowych, jest w nich sporo improwizacji, ale jak już program zostanie ociosany z numerów, z których ludzie się nie śmieją, to idzie ściśle wg scenariusza. Choć siłą stand-upu jest, że ma wyglądać, tak jakby gościu wyszedł na scenę i mówił od siebie tu i teraz. Na początku, jak słabo umiem tekst, dużo klnę, jakieś takie przecinki mi wychodzą, potem z każdym występem staram się to ograniczać.
Co wyrzuciłem z nowego programu? Na przykład ten numer o sarnie, że jakbym był sarną, to by mi odjeb… w lesie, bo wszędzie byłoby jedzenie, nie mógłbym się opanować. Wszedłbym do lasu i wszystko jadł. Szkoda, że wyrzuciłem? Podobał się pani. Nie widziała pani grubej sarny.
Czego mi życzyć? Żeby ludzie łapali o sarnie - wtedy uznam, że mogę zejść niepokonany. A na poważnie? Żebyśmy byli zdrowi i mogli pracować.
Komentarze
8