Szczeciński bobas gigant w ten weekend kończył pierwszy roczek. Największy klub, a dokładnie dyskoteka Szczecina – Black Pearl świętowała pierwszy rok swojej działalności. Po dość niepozornych, mimo wszystko, początkach, nastąpił czas rozkwitu. Przygotowywane imprezy z coraz większą pompą przyciągają coraz to większe rzesze spragnionych tańców-wygibańców w potężnym gronie szczecinian.
Sobotnie świętowanie urodzin zaczęło się w stosunku do piątkowego bujania z prawie godzinnym opóźnieniem. Co się odwlecze, to nie uciecze - klub powoli i tak się zapełniał. Pierwszy ruch to ruch oczami – czy na sali zostały jeszcze jakieś wolne stoliki, przy których można zasiąść i wysączyć złoty trunek lub trunek różowy, wyjątkowo mocno w ostatnich dniach w naszym mieście promowany. My kryptoreklamy robić nie będziemy. Grunt, że napój był w promocyjnej cenie, a do jego spożycia namawiały mocno roznegliżowane hostessy, trzepocząc zalotnie długaśnymi rzęsami i kusząc fluoryzującymi zawieszkami dla każdego, kto się skusi.
Ruch drugi – przemarsz do toalety. Tutaj wyjątkowo nie było podziału, że to niby tylko panie oblegają łazienki. Ruch w dwie strony jak w ulu. Po poprawieniu kołnierzyka lub fryzury można śmiałym i pewnym krokiem ruszyć na parkiet, na którym koło godziny 23 zaczęło się już całkiem gęsto i tanecznie. Jedni podziwiali tańczących z murów obronnych, inni nieśmiało podpierali słupy, inni zachęceni uśmiechem ruszali w tan. Niczym melasa, dym i zielone, roztańczone lasery zaczęły kusić coraz to większe rzesze klubowiczów, którzy do tej pory grzali krzesałka lub kanapy.
Nad oprawą dźwiękową tego wieczora czuwali DJ Ayk i DJ Cortez oraz DJ Tomson, czyli Perłowi rezydenci. Organizatorzy zadbali natomiast o to, by sobotnie AfterParty nie wypadło blado w stosunku do piątkowej uwertury. Było więc iście piekielnie, jak to na przeklęty statek przystało. Buchały ognie i zjawy z zaświatów, niczym syreny chciały omamić biednych marynarzy. Zdawało się, że przywódcą tej hordy był niejaki MC Black Finger, wyrastający jak spod ziemi i maczający swoje palce w całym tym zamieszaniu pełnym gorących, pochłaniających dusze brzmień i rytmów, które na czas bliżej nieokreślony odbierają władzę rozumowi nad ciałem, które wówczas zaczyna żyć własnym, roztańczonym rytmem.
Znaczny plus za to, że na sobotę władze klubu postarały się o ogrzewanie, ponieważ temperatury na dworze jednak nie są za wysokie, a w tak ogromnym klubie nawet najlepsza impreza nie wytworzy tak wysokiej temperatury, żeby czuć się całkowicie swobodnie.
Przechadzając się jednak w sobotę do Czarnej Perle miało się jednak wrażenie, ze niektórzy przybyli tam już po prostu odpocząć po piątkowych harcach. Nie ma jednak nakazu, by będąc w klubie zawsze pałać energią czy zachwytem. Każdemu wedle gustu i zachciewajek.
Uwijająca się, jak mrówki w mrowisku, Załoga dbała o to, by w tempie ekspresowym z podłogi znikały potłuczone szklanki i pokale, oraz starała się ratować sytuację w toaletach. Zwłaszcza w damskiej, w której momentami dochodziło do poważnych sztormów. No i z miejscami nie było za różowo. To jest jednak inna kwestia.
Czarna Perła ponownie potwierdziła swoją silną pozycję na szczecińskim rynku.
Wciąż nie ma u nas jednak klubu z prawdziwego zdarzenia, z kilkoma parkietami, z bajecznym oświetleniem i milionem drobiazgów, które są standardem na Zachodzie, a u nas luksusem. Nie ma co jednak krecić nosem, tylko życzyć, by Black Pearl rosło w siłę i inwencję. My, jako Redakcja życzymy również, by do klubu przychodzili zdecydowanie dobrze wychowani goście znający swoje granice. Acha – dlaczego szampana dawały kelnerki, a nie piraci z osławionego straszną klątwą galeonu!?
Komentarze
0