Prawdziwe męstwo” braci Coen to kolejna już ekranizacja książki Charlesa Portisa. Ten, wyróżniony nominacjami do wielu prestiżowych nagród filmowych, film od 11 lutego znajduje się w repertuarze szczecińskiego Multikina.
Powieść „True Grift” (to tytuł oryginalny) została już w 1969 roku przeniesiona na duży ekran przez Henry'ego Hathawaya (w głównej roli zagrał wtedy John Wayne). W 1978 roku w Stanach Zjednoczonych powstał natomiast film telewizyjny w reżyserii Richarda T. Heffrona. Jest to więc fabuła dobrze znana, a jednak bracia Coen zdecydowali się zrealizować własny scenariusz, sięgając po tę opowieść raz jeszcze. Jest to pierwszy western w ich karierze i kto wie czy nie pomyślą o następnych produkcjach z tego gatunku (sukces komercyjny ich filmu jest bowiem już teraz bardzo znaczący). To, co przede wszystkim skłoniło tych twórców do zajęcia się właśnie tym tematem, to nieszablonowe ujęcie postaci w książce.
Zwykle w dziełach na temat przygód na Dzikim Zachodzie, to mężczyźni są najważniejsi. Kobiety odgrywają role pomniejsze i są z reguły tłem wyczynów bohaterskich szeryfów czy zuchwałych rewolwerowców. W tym wypadku główną postacią (i narratorką) jest dziewczyna , w dodatku zaledwie … czternastoletnia. Energiczna i elokwentna Mattie Ross wynajmuje szeryfa Roostera Cogburna, aby schwytać (a najlepiej zabić) człowieka, który uśmiercił jej ojca. Tchórzliwy awanturnik Tom Channey. zbiegł na terytorium Indian (przyłączając się do bandy Lucky Neda), na którym jurysdykcja oficjalnych władz już nie obowiązuje. Tylko więc dzięki własnej inicjatywie można wymierzyć sprawiedliwość przestępcy, który się tam schroni. Uzbrojona w kolta (odziedziczonego po ojcu) i pieniądze, które wynegocjowała od wątpliwej uczciwości handlarza, Mattie, dołącza do wyprawy w dzikie pustkowia choć Cogburn i strażnik z Teksasu LaBoeuf (również tropiący Toma) zdecydowanie sobie tego nie życzą ...
Nie wiem z jakich powodów Hailee Steinfeld (jako Mattie) za swą kreację została nominowana do Oscara za najlepszą drugoplanową rolę kobiecą. Moim zdaniem zasługuje na wyróżnienie w kategorii dotyczącej ról pierwszoplanowych. Choć oczywiście nie podważam niewątpliwych zasług Jeffa Bridgesa (jako zgryźliwego, ale honorowego Cogburna) oraz Matta Damona (elegancki, ale skuteczny LaBoeuf), to jednak właśnie Hailee, przede wszystkim skupia na sobie uwagę widza. Mam nadzieję, że jurorzy docenią jej wkład w film i młoda aktorka pójdzie w ślady Anny Paquin (która już jako dwunastolatka otrzymała Oscara - za rolę w „Fortepianie”Jane Campion). Josh Brolin, tym razem nie miał zbyt dużo do zagrania (scen, w których występuje Tom Canney, jest bowiem niewiele) aczkolwiek z pewnością i on zasługuje na uznanie. Do zalet filmu należy też scenografia, zdjęcia i muzyka. Tak więc dobra renoma Coenów, mimo zarzutów o zjechanie na ścieżkę komercji, nie doznała, moim zdaniem, uszczerbku. To wciąż autorskie kino, choć trochę bardziej kosztowne.
Komentarze
0