To piękna opowieść o potędze dziecięcej wyobraźni, sile wspólnego działania i wytrwałości w dążeniu do spełniania marzeń. „Teatr niewidzialnych dzieci” to również niecodzienna lekcja historii.

Dzieci w PRL-u i dzieci dziś potrzebują tego samego – uwagi i miłości

Z okazji jubileuszu 70-lecia Pleciuga przygotowała wyjątkową premierę – sięgnęła po tekst Marcina Szczygielskiego i dzięki adaptacji dramaturgicznej Magdaleny Miklasz stworzyła mądry i wielowarstwowy spektakl. „Teatr niewidzialnych dzieci” w reżyserii Przemysława Jaszczaka opowiada o wychowankach domu dziecka Dębowy Las. Pojawiają się w nim nowi podopieczni – pełen marzeń o karierze astronauty Michał i lekko zbuntowana, ale nastawiona na karierę aktorską nastolatka Sylwia. By przekonać dziewczynę, że placówka, w której się znalazła, nie musi okazać się najgorsza, opiekunka proponuje, by Sylwia stworzyła własny spektakl.

Dziewczyna bierze sobie to zadanie do serca i mobilizuje wszystkie dzieci do działania. Pod jej okiem piszą scenariusz, przygotowują plakaty, tworzą scenografię. Cieszą się, że wspólnymi siłami są w stanie wykreować coś tak magicznego jak teatr. Całe ich zaangażowanie zostaje jednak wystawione na próbę, kiedy rankiem 13 grudnia 1981 roku budzą się w innej rzeczywistości. W telewizji nie nadają Teleranka, ale występuje w niej „jakiś pan” w ciemnych okularach, milicja zabiera opiekunkę z domu dziecka, a na ulicach pojawia się mnóstwo umundurowanych osób.

Akcja spektaklu osadzona została na początku lat 80., ale twórcy podkreślają, że sztuka nie ma być lekcją historii, przygnębiającą opowieścią o trudach życia w PRL-u. Bo choć pojawia się fragment słynnego przemówienia generała Jaruzelskiego, które wyemitowano zamiast Teleranka, mówi się o długich kolejkach i zakupach w Peweksie to cały czas jest to ówczesna rzeczywistość widziana oczami dziecka. Na co innego postawiony jest nacisk, na bardziej uniwersalną prawdę – dzieci zawsze potrzebują miłości i czułości.

Pojawią się łzy śmiechu i wzruszenia

W przedstawieniu nie brakuje momentów, które wywołują salwy śmiechu. To chociażby przebojowe wykonanie piosenki „Wszystko, czego dziś chcę” Izabeli Trojanowskiej podczas konkursu talentów, swego rodzaju castingu do spektaklu, zorganizowanego przez Sylwię. Śmieszy też jedna z pierwszych scen, kiedy Rafał Hajdukiewicz wciela się w ciotkę, a Maja Bartlewska w wuja małego Michała.

Ale są też poruszające momenty, które ściskają za serce. Być może nawet i łza się w oku zakręci podczas końcowej i bardzo symbolicznej sceny czy w trakcie niektórych opowieści o tym, dlaczego dzieci znalazły się w Dębowym Lesie.

Lalki, od których trudno oderwać wzrok

W spektaklu wykorzystano lalki żywonogie, w których obie nogi aktorów i jedna ich ręka stają się częściami lalki. Idealnie wpasowały się w opowiadaną historię, bo choć lalki różnią się między sobą wielkością i fryzurami, to łączy je blady wyraz twarzy, co w jakiś sposób odnosiło się do pojęcia „niewidzialnych dzieci”.

Mam wrażenie, że każdy aktor wspaniale poradził sobie z animacją lalki, ale na szczególne wyróżnienie z pewnością zasługuje Paulina Lenart, której przypadły lalki bliźniaczek. Jednej bardzo żywiołowej i pełnej energii oraz drugiej, jej kompletnego przeciwieństwa, chwilami nieśmiałej i wycofanej. Lenart bardzo szybko musiała zmieniać postaci, ani na chwilę nie gubiąc tempa i świetnie portretując tak odmienne osobowości. Z ogromną przyjemnością oglądało się te energetyczne wykopy nóg, wyrzucane z siebie z szybkością karabinu maszynowego słowa, kiedy głos zabierała bardziej otwarta z sióstr, czy to nieporadne kręcenie nogą, kiedy druga czuła się niepewnie.

Ze względu na tematykę, ale i długość, to spektakl przeznaczony dla starszych dzieci, mniej więcej od 10. roku życia. Nie zastąpi on szkolnej lekcji historii o tamtych czasach, ale być może stanie się dobrym początkiem do rozmowy rodziców czy dziadków z maluchami o tym, jak wyglądało ich dzieciństwo.