Według Ryszarda Kotli przekazywać ludziom informacje o tym, jak piękny jest Szczecin, jest zaszczytem.
Trasa 1. Z Dąbia
Dąbie, które Niemcy zrobili ostatnim punktem oporu przed Odrą, było morzem gruzów. – Ja się wychowałem między gruzami, ale jakie to były fajne miejsca do zabawy – wspomina Ryszard Kotla. Raz przy schronie znalazł nawet karabin, ale zaraz wyrzucił, bo mogły być z tego nieprzyjemności.
Mieszkał przy ulicy Emilii Gierczak, tuż przy skrzyżowaniu z Cichą. – Na końcu ulicy Zapomnianej przyjmował kowal pan Jagodziński, który podkuwał konie. Miał sporo pracy jeszcze w latach 50. W długiej kolejce ustawiały się do niego kolorowe tabory cygańskie. To był dla mnie raj na ziemi. Spędzałem tam sporo czasu, obserwując ich życie codzienne i obyczaje – opowiada. – Raz podchodzi do mnie starszy Cygan: „słuchaj ja ci dam pieniądze, pójdziesz mi kupisz papierosy, a moje dzieci zaśpiewają ci piosenkę”.
Do Dąbia nad Płonię przyjeżdżali też wysokiej rangi oficerowie radzieccy z jednostki na Żołnierskiej. – Bawiłem się z ich dzieciakami i szybko opanowałem język rosyjski. Siostra nauczyła mnie cyrylicy. Kupowałem bajki Kryłowa. Kiedy mój nauczyciel, zachwalając walory języka rosyjskiego, powiedział, że jakbyśmy go znali, to wiedzielibyśmy, co jest napisane na pomniku w Dąbiu, podniosłem rękę i wyrecytowałem po rosyjsku: „Żołnierzom Armii Czerwonej poległym za Dąbie”. Nauczyciel poczerwieniał.
Jeszcze w podstawówce dyrektor Skrzydliński wyciągnął Ryszarda Kotlę na obóz wędrowny od Świnoujścia po Kołobrzeg, przez dwa tygodnie z noclegami w stanicach młodzieżowych. Czy to wtedy narodziła się wielka pasja turystyczna?
Kierunek woda
Jak się wychowuje w Szczecinie Dąbiu, to z jednej strony ciągnie na lotnisko, a z drugiej nad wodę.
W Płoni leżało masę złomu. Wyciągali z rzeki tony żelastwa, jakieś kraty, a nawet wał korbowy, który ważył 60 kg. Raz natrafili na niewybuch. – Za pieniądze ze skupu złomu można kupić sobie było jakieś płetwy, maseczkę – wspomina Ryszard Kotla. – Teraz tam też próbują nurkować, ale nic nie znajdą, już wszystko wyczyściliśmy.
Wracając do wody. Małżeństwo rybackie wzięło dwójkę dzieci, wypłynęli na Dąbie i wskutek sztormu zginęła cała rodzina. Widział te cztery ciała i bardzo to przeżył. Do WOPR-u wstąpił w połowie lat 60., kiedy zakładali jego struktury. WOPR organizuje pierwszy kurs instruktorów ratownictwa, zostaje jednym z nich. Jak rozpoznać ratowników na kąpielisku? „Ja moich kolegów umunduruję” – myśli i szyje białe czapeczki i spodenki prawie na miarę. – Bo uwielbiałem szyć – deklaruje. – Skończyłem kurs kroju i szycia. Ciocia mi w 59. roku przywiozła ze Lwowa „wołgę”, maszynę elektryczną do szycia.
Trasa 3. Po Gryfii
Prof. Ryszard Sikora, światowy specjalista od elektroniki teoretycznej, dziś 90-letni, jak widzi Ryszarda Kotlę, to zawsze przestawia: „Mój najlepszy absolwent” (na Wydziale Elektrycznym Politechniki Szczecińskiej), a o prof. Ryszardzie Pałce z ZUT, że „to ten drugi”. Trzej panowie Ryszardowie postanowili się w tym roku spotkać na imieninach Ryszarda.
Kotla uśmiecha się, że od komunikatów energetyki w Szczecińskiej Stoczni Remontowej Gryfia, która kiedy w niej pracował, liczyła 4,5 tys. pracowników, zaczęło się jego oswajanie z mikrofonem, tak przydatne, kiedy już łączył obowiązki inspektora nadzoru robót elektrycznych w dziale inwestycji Stoczni z byciem przewodnikiem turystycznym, który udziela się w audycjach radiowych i programach telewizyjnych o tematyce turystycznej.
Dokształca się z ochrony korozyjnej na Politechnice Gdańskiej, ale też z muzealnictwa i ochrony zabytków techniki (w historycznej wieży peryskopowej w budynku G-3. chcą urządzić małe muzeum dokonań stoczni) na Politechnice Wrocławskiej. Na zakończenie podyplomówki, płyną barką z Gliwic Kanałem Gliwickim ze śluzami i od Kędzierzyna-Koźla Odrą do Szczecina. – Podczas rejsu inwentaryzowaliśmy zabytki techniki we wszystkich mijanych po drodze miastach nadodrzańskich – dodaje.
Zaraz po transformacji, w 1991 r., czarteruje od Gryfii statki „Lilla Weneda” albo „Roza Weneda”. W sobotę i niedzielę organizuje nimi rejsy do Świnoujścia. – Czasem rejsy odbywają się wahadłowo, jedna grupa płynęła do Świnoujścia, a druga z zatrudnionym przeze mnie kolegą przewodnikiem jechała tam autokarem. W Świnoujściu następowała zmiana – opisuje. Mają dużo turystów z Niemiec. Kotla opowiada, co mijają (zawsze dużo mówi), uczy węzłów marynarskich, śpiewa piosenki żeglarskie. Uczestnicy mogą otrzymać dyplom z podpisem boga Odry Viadrusa.
Ale inni też chcieli zarobić. Potem Gryfia sprzeda statki.
Przewodnik
Szczecińską Agencję Usługową Sedina przemianowuje w 2004 na Kotla Travel.
Chociaż dyplomowanym przewodnikiem turystycznym zostaje dość późno. Jest rok 1985, kiedy Ryszard Kotla uczestniczy w rocznym kursie dla przewodników, na który zapisała go żona, która pracowała wtedy w PTTK. W książce po zdaniu egzaminu dostał wpis: „Obyś godnie zastąpił pana Czesława Piskorskiego”.
Według przewodnika Ryszarda Kotli przekazywać ludziom informacje o tym, jak piękny jest Szczecin, jest zaszczytem.
Tomasz Wieczorek, przewodnik: – To mój mentor. Tak się ciekawie złożyło, że w trzech szkołach spotkaliśmy się w relacji on -wykładowca, ja - słuchacz. Ryszard Kotla mnie rozkochał w Szczecinie. Był tym pierwszym człowiekiem, pierwszym promykiem, który mi zaczął pokazywać miasto, nie narzekając, jak niektórzy szczecińscy malkontenci, że tu nic ciekawego nie ma, ale przeciwnie, mówił, że Szczecin, że to jest barwne miasto pełne tylu ciekawych historii. On pierwszy na turystycznym kierunku zrobił nam wycieczki do Krzywego Lasu, o którym nikt wtedy nie miał zielonego pojęcia. On opowiadał o butelce Kleista i von Kleiście twórcy pierwszego kondensatora, który ma teraz muzeum w Kamieniu Pomorskim. Tu odzywała się jego miłość do spraw elektrycznych. Pasja do tego stopnia, że odszukał wiersz Adama Mickiewicza sławiący elektryczność („Cztery toasty” Mickiewicza z muzyką szczecińskiego kompozytora Marka Jasińskiego stały się hymnem elektryków - red.).
Trasa 4. Z premierem Brandenburgii
Władze powierzają mu wycieczki dla specjalnych gości miasta i regionu. W 1991 roku to będzie Manfred Stolpe, pierwszy premier Brandenburgii po zjednoczeniu Niemiec, który urodził się w Szczecinie w 1936 roku.
Niemiecki polityk przyjechał wtedy z nieprzyjętym „Planem Stolpego”, koncepcją wspierania regionu Odry, która zakładała m.in. utworzenie w Szczecinie wolnego portu i powołanie niemiecko - polskiego Banku Rozwoju.
Pod pomnikiem Bogusława X i Anny Jagiellonki przy Zamku opowiada jak Brandenburczycy dążyli do tego, żeby przejąć Pomorze, kiedy wymrze bezpotomnie dynastia Gryfitów.
Zanim para stanęła na ślubnym kobiercu Bogusław X musiał poprowadzić do ołtarza Małgorzatę Hohenzollernównę. Małżeństwo nie miało potomstwa. Pojawiło się podejrzenie, że ona dokonywała aborcji. Medyka skazano. Żonę książę odesłał do zamku we Wkryujściu, gdzie zmarła w odosobnieniu. Ale to otworzyło drogę Bogusławowi do powtórnego małżeństwa. Wybór padł na Annę, córkę Kazimierza Jagiellończyka, jednego z najwybitniejszych władców Polski, której siostry wychodziły za koronowane głowy. Ona ma lat 15, a on 37, rodzi mu ośmioro dzieci, w tym dwoje będzie panujących. Przedłużyła dynastię o 150 lat. – Dodałem, że kto wie jak zakończyłyby się losy Pomorza Zachodniego, gdyby nie przebieg Wojny trzydziestoletniej, szczególnie tragicznej dla tych ziem, a także bezpotomna śmierć ostatniego Gryfity Bogusława XIV w 1637 r. – wspomina Ryszard Kotla. A Manfred Stolpe się nachyla i mówi: „Kto wie jakby historia Pomorza się skończyło, gdyby królowa szwedzka Krystyna, władczyni państwa protestanckiego, nie zakochała się w katoliku i nie przyspieszyła zakończenia tej tragicznej wojny”. Potem w „Berliner Morgenpost” ukazał się nagłówek, że „Stolpe lepszy od przewodnika”.
Za rok przyjeżdża burmistrz Berlina - Eberhard Diepghen. Ryszard Kotla, żeby utrzeć nosa niemieckim dziennikarzom, pokazuje na Bramie Portowej postać leżącego mężczyzny opartego o dzban – zapomnianego boga Viadrusa i pyta, czy wiedzą gdzie jest w Berlinie na bardzo znaczącej budowli. Nie wiedzą, że w Reichstagu.
Jeszcze na pożegnalnej kolacji premiera Stolpego w Hotelu Neptun Ryszard Kotla wygłasza 3-minutowy spicz o trudnych stosunkach polsko - niemieckich. – Ale gryzę się w język, bo zauważyłem, że za ostro jadę, dlatego dorzucam, że trzeba oddać, że kiedyśmy w XVII i XVIII wieku byli zaangażowani na granicy wschodniej, to zachodnia granica (tak do rozbiorów) była dla nas stosunkowo bezpieczna – mówi pojednawczo. Na co Manfred Stolpe wznosi toast w stronę Ryszarda Kotli: „Szczecin należy do Pana, sobie pozostawiam Poczdam”.
Komentarze
0