Czy można pójść do więzienia za działalność w harcerstwie? Kiedyś – jak najbardziej. O czym w pamiętniku zdeponowanym w Książnicy Pomorskiej wspomina nasz kolejny pionier ze Szczecina.
Roman był nastolatkiem, kiedy wiosną 1946 roku przybył z Wilna do Szczecina. Początkowo razem z matką miał osiąść w Olsztynie, ale poradzono im, aby jechali dalej, ponieważ miasto było już nasycone przyjezdnymi. Autor z rozrzewnieniem wspomina chwilę, kiedy pociąg mijał dworzec w Pile: przed nami rozciągał się legendarny "Dziki Zachód", nieznana zachodniopomorska kraina, która odtąd miała stać się naszym nowym domem. Sam Szczecin wydał mu się miastem ogromnym, imponującym.
Niebuszewo w 1946 roku
Na dworzec w Niebuszewie pociąg z Romanem przybył 9 maja, raptem po dwóch tygodniach podróży. Chłopakowi rzuciły się w oczy drewniane tabliczki z polskimi nazwami ulic: Reja, Heleny, Naruszewicza, Kadłubka. Samo Niebuszewo było prawie niezniszczone, dopiero od ul. Słowackiego i Kołłątaja rozpoczynało się morze ruin – aż do samego centrum. Niebuszewo było już w całości zamieszkane przez Polaków i lokum trzeba było szukać dalej.
Żelechowa w 1946 roku
Roman ostatecznie trafił do Żelechowej. Była to dzielnica wówczas dość luźno zabudowana i tylko częściowo zamieszkana. On i matka zajmują mieszkanie przy ul. Cienistej. Wydaje mu się ono wręcz ekskluzywne: było światło elektryczne i woda bieżąca. Wszystko to wydawało się szczytem luksusu – łącznie z kaflowymi piecami w pokojach. Resztę brakujących sprzętów rodzina uzupełnia po prostu poprzez ściąganie ich z innych, niezajętych domów. Autor próbuje to usprawiedliwiać: kto pierwszy, ten lepszy. Każdy tak robił.
Przyjmowała go sama Janina Szczerska
Roman szybko zaczyna chodzić do szkoły. Nie ma dużego wyboru. Jedyne gimnazjum i liceum w mieście znajdowało się wówczas przy Al. Piastów. Szefowała im słynna Janina Szczerska. Po krótkiej, acz treściwej rozmowie z dyrektorką zaczął naukę w czwartej klasie gimnazjum. Ku jego zaskoczeniu wśród uczniów jego nowej klasy było dwóch kolegów i jedna koleżanka, których znał z Wilna.
Jak powstał Pobożniak?
Jeszcze w Wilnie, podczas wojny działał w konspiracyjnym harcerstwie. Brakowało mu tego, dlatego już w czerwcu wstąpił do szczecińskiej drużyny. Wakacje minęły mu na działalności w harcerstwie. Wspomina jedno z ognisk, które z innymi druhami rozpalił na… dziedzińcu Zamku Książąt Pomorskich. Po lecie czekała go niespodzianka. Nie będzie już się uczył przy al. Piastów. Jego szkoła przestała być koedukacyjna i została rozdzielona na żeńską przy Piastów właśnie oraz na męską przy ul. Henryka Pobożnego. Tak właśnie powstał słynny Pobożniak, późniejsze II Liceum Ogólnokształcące.
Jak został hersztem groźnej bandy?
Autor rozpoczyna naukę w pierwszej klasie liceum, nie na długo jednak. W listopadzie zostaje aresztowany. Matka próbuje interweniować ze słowami: to przecież jeszcze dziecko. Jeden z aresztujących miał jej odpowiedzieć: jedno z takich dzieci (…) zastrzeliło dwóch naszych żołnierzy, w pociągu, w czasie kontroli dokumentów. Roman i matka nie wiedzą, o co chodzi. Dopiero później dowiadują się, że autora pamiętnika uważano za herszta groźnej bandy. Roman trafia do aresztu w Gdańsku. W drodze do więzienia martwił się o swoją ewentualną, kilkudniową nieobecność w szkole. Swoimi troskami podzielił się z transportującymi go oficerami. Jeden z nich wyśmiał go: o to się nie martwcie, już my was usprawiedliwimy.
Więzienna Wigilia
Pierwsze przesłuchanie nie było najgorsze. Przesłuchujący go kapitan nie wierzył w jego winę, ale musiał go wysłać do Gdańska celem ostatecznego wyjaśnienia sprawy. W Trójmieście nie było już tak miło. Przede wszystkim od wojska przejął go Urząd Bezpieczeństwa. Osławione UB podczas kolejnych przesłuchań uciekało się do krzyków, wyzwisk, pogróżek i bicia. Autor wspomina swoją Wigilię w więzieniu: pamiętam, że w tym dniu, na kolację otrzymaliśmy barszcz czerwony i pierogi z kapustą. Był też tradycyjny opłatek. Ostatecznie Roman wyszedł z więzienia 13 lutego. Wszystko dzięki interwencji matki, która miała dotrzeć do wysokiego szczebla. Autor nie narzekał na swój więzienny los. Podczas pobytu w areszcie, dowiedział się, że jego koledzy z Wilna działający z nim podczas wojny w harcerstwie i którzy nie zdecydowali się na wyjazd z rodzinnego miasta, zostali zesłani na 16 lat do sowieckich łagrów.
Trzeba żyć dalej
Po więzieniu Roman wrócił do szkoły. Został tam przyjęty z życzliwością przez pedagogów i większość uczniów. Nieliczni podchodzili do niego z rezerwą. Rok 1947, to w odczuciu autora, przewartościowanie poglądów i pojęć, coraz powszechniejsza akceptacja nowej rzeczywistości, świadomości potrzeby działań konstruktywnych dla dobra kraju. Roman, jakby potwierdzając te słowa, wkrótce zaczyna działać w reżimowym Związku Młodzieży Demokratycznej. Próbuje się usprawiedliwiać: odgrywały tu rolę, przynajmniej początkowo, nie tyle względy ideologiczne, co potrzeba pozytywnego działania organizacyjnego, wyżycia się, a także, szczególnie w klasach maturalnych, perspektywa ułatwionego startu na studia wyższe. Autor ukończył studia medyczne w Szczecinie i Gdańsku. W tym samym Gdańsku, w którym wcześniej siedział w ubeckim więzieniu. Ideały ideałami, ale trzeba żyć dalej.
Tekst powstał w ramach nowego cyklu artykułów "Pionierzy Szczecińscy" na podstawie pamiętników ze zbiorów Książnicy Pomorskiej. Część danych opisywanych osób nie zostało ujawnionych ze względu na ochronę danych osobowych. Wspomnienia publikujemy na naszym portalu co drugi poniedziałek.
Komentarze
0