Z panem Kazimierzem Kaczorem spotkaliśmy się w Restauracji Zamkowej NA KUNCU KORYTARZA, gdzie zmęczony aktor oczekiwał na posiłek. Po obietnicy, że nie zajmę mu zbyt dużo czasu i przedstawienia w kilku zdaniach profilu naszej strony internetowej przystąpiliśmy do rozmowy.

Kazimierz Kaczor (ur. 1941r.) - znakomity aktor teatralny, filmowy, radiowy i telewizyjny.

Jeszcze przed rozpoczęciem studiów występował w Teatrze Lalek "Groteska" w Krakowie, gdzie debiutował 20.12.1959r. rolą Syna Starszego w "Męczeństwie Piotra O`Heya" S. Mrożka. Następnie studiował na Wydziale Aktorskim PWST w Krakowie. Po zakończeniu studiów został zaangażowany Teatru Starego. Grał tam do sezonu 1972/73. Następnie przeniósł się do Warszawy, przez jeden sezon występował w Teatrze Współczesnym, a od 1974r. gra w Teatrze Powszechnym.

W teatrze współpracował z najwybitniejszymi polskimi reżyserami, Konradem Swinarskim (Orientides w "Śnie nocy letniej" W. Shakeaspere`a, Czeladnik w "Woyzecku" G. Buchnera), Jerzym Jarockim (Milt w "Sie kochamy" M. Schisgal, Puczymorda w "Szewcach" S. I. Witkiewicza), Andrzejem Wajdą (Schielke w "Rozmowach z katem" K. Moczarskiego, Fiedka w "Biesach" F. Dostojewskiego), Zygmuntem Hubnerem (Komisarz Policji w "Upadku" N. Griega, Harald w "Obcych bliskich" G. Stenissona), Erwinem Axerem (Niemowlę w "Szczęśliwym wydarzeniu" S. Mrożka), Bywał także asystentem reżysera, m.in. u Hubnera, Jarockiego, Swinarskiego.

W filmie debiutował epizodem w 13 odcinku serialu "Stawka większa niż życie". Później grał m.in. w "Ziemi obiecanej", ale popularność ugruntowały mu role Leona Kurasia w serialu "Polskie drogi" i tytułowego Janka Serce. Dał się też zapamiętać jako odtwórca mniejszych i większych ról w słynnych komedii Stanisława Barei, głównie zaś jako Zygmunt Kotek w serialu "Alternatywy 4". Pamiętne są także jego większe, czy mniejsze role w filmach kinowych, jak choćby oficer UB w "Człowieku z marmuru", Karczewski w "Urodzinach młodego Warszawiaka", Pasionka w "Obywatelu Piszczyku", komendant lagru w "Pannach i wdowach". Niedługo na ekrany kin wejdzie film "Popiełuszko" z jego udziałem. Wielu widzów do dziś wspomina jego negatywną rolę Henryka Franke w serialu "Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy", którą, wydaje się, jakby przyjął na przekór Leonowi Kurasiowi i Jankowi Serce.

Występuje także w Teatrze Telewizji i Teatrze Polskiego Radia. W TTV zagrał m.in. Joachima Cięcielewicza w "Matce" S. I. Witkiewicza, Sierżanta w "Policji" S. Mrożka, Pierwszego w "Małżeństwie Marii Kowalskiej" M. Nurowskiej, pułkownik Sęk w "Ziarnym zroszonym krwią" J. S. Stawińskiego, a nawet Bolesława Bieruta w "Podróży do Moskwy" J. S. Stawińskiego. W TPR występował w wielu słuchowiskach, m.in. "Potopie" (hetman Stefan Czarniecki), "Teczce ze świńskiej skóry" M. Wolskiego (agitator),

W latach 1993-96 Kazimierz Kaczor był Przewodniczący Sekcji Dramatu Związku Artystów Scen Polskich, następnie do 2002r. pełnił funkcję prezesa ZASPu. Z nagród, jakie otrzymał, należy wymienić: Złoty Ekran 1978 za rolę Kurasia w "Polskich drogach", Nagrodę I stopnia przewodniczącego KRRiTV 1982 za całokształ a w szczególności za rolę Henryka Franke w "Najdłuższej wojnie nowoczesnej Europy", nagrodę im. A. Zelwerowicza 1990 za rolę Browarnika w "Audiencji" V. Havla na scenie warszawskiego Teatru Powszechnego. Jest odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi 1979 i Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski 1998.

Z panem Kazimierzem Kaczorem spotkaliśmy się w Restauracji Zamkowej Na Kuńcu Korytarza, gdzie zmęczony aktor oczekiwał na posiłek. Po obietnicy, że nie zajmę mu zbyt dużo czasu i przedstawienia w kilku zdaniach profilu naszej strony internetowej przystąpiliśmy do rozmowy.

- Jak się Panu podoba w Szczecinie?
- Ze Szczecinem mam bardzo miłe wspomnienia. Jestem w pewnym sensie związany z tym miastem już od dobrych kilku lat. Bardzo często spędzałem z żoną wakacje w Kamieniu Pomorskim i przyjeżdżaliśmy do Szczecina, aby tutaj coś zwiedzić, czy po prostu smacznie zjeść. Lata były takie, że jadało się w większych miastach. W mniejszych mieliśmy do dyspozycji praktycznie wyłącznie stołówki. Też w tym rejonie, a dokładnie w Trzebieży, zdobyłem swoje ostrogi żeglarskie. Komisja ulitowała się nad moją niezbyt wielką wiedzą, zdałem na stopień dostateczny i dzięki temu mogłem samodzielnie zdobywać wody Morza Śródziemnego czy naszego Bałtyku. Poza tym kilkakrotnie przyjeżdżałem do Szczecina ze spektaklami, wspólnie z zespołem Teatru Powszechnego. No i teraz mamy właśnie kolejną okazję. Przyjechałem tutaj więc z przyjemnością.

- Właśnie. Co Pana sprowadza do Szczecina?
- Dostałem przemiłe zaproszenie na Salon Poezji. Co najważniejsze zaś, było pełne otwarcie na to, z jaką poezją przyjadę. Miałem więc wolną rękę. Zdecydowalem się na Boya, Hemara, Słonimskiego, Gałczyńskiego. Wszyscy jakby z jednej poetyki. Myślę, że to dobry wybór, zwłaszcza, ze szukałem takiej poezji, która jest mało znana, albo która w ogóle nie była wcześniej wydawana, jak np. Hemar.

- Współpracował Pan z najwybitniejszymi reżyserami polskiego teatru: Wajdą, Swinarskim, Hubnerem. Jak postrzega Pan teatr młodych ludzi. Czy umie Pan się w nim odnaleźć?
- Szczerze mówiąc, w ogóle nie rozumiem tego podziału na teatr tzw. stary i tzw. nowy. Jeśli mamy jakiś przedstawienie teatralne, może być ono albo dobre albo złe. Trzeba umieć dostrzec to, co się we współczesnym teatrze dzieje. Bardzo chętnie oglądam spektaklu z nurtu tego tzw. młodego teatru. Lubię Warlikowskiego, z zachwytem obejrzałem wszystkie spektakle Lupy, wysoko sobie cenię też niektóre przedstawienia Jarzyny. Jestem otwarty na młodzież, tylko ważne jest, co się zrobi i jak to się zrobi. Nie jest prawdą, że ambitnie jest po nowemu odczytać "Hamleta" i go "położyć", a źle jest porządnie pokazać Fredrę granego "po bożemu". Taki podział "na dobre" i "na złe" spektakle jest w zasadzie jedynym podziałem w teatrze, jaki jest do przyjęcia.

- Jeden z krytyków powiedział kiedyś, że woli teatr Zygmunta Hubnera od teatru im. Zygmunta Hubnera. Pan gra w tym teatrze nieprzerwanie od 34 lat.
- Rzeczywiście. To świadczy właściwie chyba tylko o upodobaniu owego krytyka do - jednak - starszego modelu teatru. Powiedzmy sobie szczerze, spektakle jakie były grane w czasach Zygmunta Hubnera, zagrane dzisiaj w ten sam sposób byłyby mało przystające do rzeczywistości, choć na ówczesne czasy były bardzo nowoczesne. Prawdą jest jednak, że gdyby Hubner jeszcze żył, Teatr Powszechny byłby wciąż teatrem żywym. Takim twórcą był Zygmunt Hubner.

- Rzadko mówi się o Teatrze Polskiego Radia, a jednak przecież słuchowiska jeszcze do niedawna odgrywały bardzo istotną rolę w dorobku polskiego aktora. Pan również występował w ITR. Jaki ma pan stosunek do tej formy wyrazu artystycznego?
- Teatr Polskiego Radia umiera. Ale nie dlatego, że jest nienowoczesny, nieodpowiedni, ale dlatego, że się na niego nie łoży. Uważa się go za zbędny dodatek, bo nie można do niego przykleić reklam. Czyli - że jest niepotrzebny. W ten sposób polskie radio publiczne popełnia kardynalny błąd. Zapomina, że właśnie to go wyróżnia z innych stacji, a jego obowiązkiem jest zajmować się tzw. misją, a w części artystycznej - Teatrem Polskiego Radia. Faktem jest, że trzeba opłacić autora, reżysera, aktorów, montażystę - a to wszystko kosztuje. Ale na dłuższą metę na pewno się opłaci, zwróci w innym sensie. Jestem za tym, żeby Teatr Polskiego Radia powrócił do poprzedniej formy. Jeszcze nie tak dawno mieliśmy od 7 do 10 słuchowisk TYGODNIOWO rozmaitych form: małych, dużych, "Co wieczór powieść w wydaniu dźwiękowym", "Teatrzyk Zielone Oko", programów rozrywkowych typu "60 minut na godzinę" ITR, IMA itd ... Wymieniać można by bez końca. Teraz mamy od 4 do 6 słuchowisk miesięcznie. To jest absolutny błąd i strata dla nas wszystkich.

- Głównie jest Pan popularny dzięki rolom filmowym. Kuraś, Jan Serce, dźwigowy Kotek, senator Złotopolski - które z tych wcieleń jest Panu szczególnie bliskie?
- Myślę, że każde. Przykładałem taką samą wagę do jakiejkolwiek roli, nawet drobnego epizodziku w filmie kinowym. Dzięki temu oddaję szacunek swojemu zawodowi i wzbogacam swój warsztat aktorski. Każda z tych ról czy epizodów coś wniosła do mojego życia zawodowego. I tak jak na przykład jedna z nich sprawiła, że stałem się w Polsce bardzo popularny, a inna udowodniła, że zasługuję na to, by być nazywany aktorem, jeszcze inna - uwolniła moje zacięcie komediowe. Ale wszystkie potwierdzały to, że uprawiam zawód, do którego się nadaję. I chwała Bogu.

- Gdzie możemy Pana obecnie zobaczyć?
- Nie narzekam na brak pracy. Mam dużo zajęcia w swoim macierzystym teatrze. Jest to teatr bardzo dobry, profesjonalny, zawodowy, jedna z najlepszych scen w kraju. Przede wszystkim w moim macierzystym Teatrze Powszechnym. Gram tam w 5 spektaklach, "Pornografii", "Glengarry Glen Ross", "Czarownicach z Salem", "Czego nie widać", "Gwałtu, co się dzieje" . Od listopada rozpoczynam próby do nowego spektaklu w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza, będzie to adaptacja jakiejś prozy współczesnej. Jeśli chodzi o film to mogę powiedzieć, że mam propozycje i ich nie mam. Niestety, trzeba powiedzieć, że z polskim kinem to jest tak, że jeśli ktoś gra w serialu to dla dużego ekranu bywa już spalony. Powinienem więc dokonać następującego kroku: rozstać się z serialem, zniknąć z telewizora na rok lub dwa, wtedy prawdopodobnie zacząłbym grać w filmie. Pytanie tylko, czy jest to lojalne w stosunku do serialu, w którym występuję. Jestem ostatnim Złotopolskim w "Złotopolskich" - wszyscy pozostali odeszli w ten czy inny sposób. Druga rzecz jest taka, że tylko niektóre polskie filmy zasługują na cieplejsze słowo i nie wiadomo też, czy właśnie w tych obrazach znalazłaby się dla mnie rola. Nie widziałem tegorocznych filmów na festiwalu w Gdyni. Mnie osobiście najbardziej podobał się ostatnio "Plac Zbawiciela".

 

- W takim razie dziękuję za rozmowę. I przy najbliższej okazji, zapraszamy ponownie do Szczecina.
- Dziękuję bardzo.

Z Kazimierzem Kaczorem
rozmawiał
Robert Kowalczyk