Chyba każdy, kto choć trochę mocniej interesuje się szczecińską sceną rockowo-metalową słyszał o zespole Nikt. Formacja od lat daje koncerty, angażuje się w życie kulturalne naszego miasta. Brakowało tylko pełnoprawnego, studyjnego albumu. Niedawno się to jednak zmieniło. Zapraszamy do recenzji płyty zatytułowanej po prostu „Nikt”.
Jak powinna brzmieć kapela, która na scenie jest „od zawsze”? Powinna brzmieć profesjonalnie, powinna mieć pomysł na siebie, mieć spójną koncepcję swojej twórczości. Wszystko to jest obecne na longplayu szczecinian. Od pierwszych taktów otwierającego materiał „Pogo” jest szybko, prosto w twarz, do rzeczy. Numer ma chwytliwy refren, stworzony do grania na żywo. Hardcore zrobiony tak, jak się to robić powinno. To samo można powiedzieć o zdecydowanej większości reszty utworów. Najbardziej do gustu przypadł mi „Mrok”, z naprawdę mocno zapadającym w pamięć, bujającym riffem, fajnymi wokalami i cieszącą ucho solówką.
Uwagę zwraca sprawna praca gitar, duża ilość wolniejszych wstawek przywodzących na myśl Soulfly. Skojarzenia z tym samym bandem (do którego frontmana jeszcze wrócimy) przywodzą mi wokale. I to jest chyba mój największy zarzut od strony muzycznej – wtórność. Na całym albumie nie znalazłem ani jednego taktu, który by mnie zaskoczył. Z jednej strony jest bardzo solidnie i nie ma potrzeby wymyślania na siłę prochu. Z drugiej natomiast szkoda, że wszystko to jednak gdzieś już słyszałem.
Teksty... cóż, od zawsze twierdziłem, że ciężkie granie nie wymusza na nikim śpiewania po angielsku. Nie ma takiego obowiązku. Zespół uznał, że faktycznie, przymusu nie ma. Większość materiału nagrano w naszym ojczystym języku. Cztery z dziesięciu numerów zaśpiewanych zostało jednak „szekspirowszczyzną”. I to mi się nie podoba. Przebolałbym kiepski akcent/wymowę, ale tragicznych błędów językowych nie jestem w stanie pominąć. Spory minus za to niestety. Trąci to lekką amatorszczyzną i wyszło chyba jeszcze gorzej niż u Maksa Cavalery, który na początku kariery pisał przy pomocy słownika. Jeżeli chodzi o samą treść przekazywaną ustami wokalisty, to tutaj nie ma co się rozwodzić. Jest typowo dla nurtu. Agresywnie, buntowniczo. W normie, nie ma myśli typu „co to za bzdury?!”.
Podoba mi się sposób wydania krążka. Estetyczny, prosty. Książeczka jest gruba (licząc okładkę ma aż 16 stron). Zdjęcie widniejące na froncie prezentuje się dobrze. Nie mam zbyt wiele do zarzucenia w tej materii.
„Nikt” to płyta bardzo równa. Może i mało odkrywcza, ale przyjemna w odbiorze, pozbawiona słabych muzycznie momentów. Muzyka bardzo dobrze broni się na żywo (sprawdzone organoleptycznie), sprzyja podscenicznym szaleństwom. I chyba właśnie w roli zachęty do zaliczenia koncertu kwintetu ten album sprawdza się najlepiej. Polecam wszystkim fanom ciężkiego grania.
Chcesz zdobyć na własność egzemplarz płyty „Nikt”? Napisz, co się zmieniło w składzie zespołu Nikt od momentu zarejestrowania opisywanego krążka. Pierwsza poprawna odpowiedź podana z zarejestrowanego profilu zostanie nagrodzona albumem.
Komentarze
4