Koncepcja urbanistyczna przedwojennego Szczecina była taka, żeby zieleń towarzyszyła mieszkańcom na każdym kroku, w każdej chwili ich życia, jak idą do pracy, jak idą do sklepu i na spacer – mówi dr Bogdana Kozińska.
Spacer z Hobrechtem
Z kim z historii Szczecina chciałaby się spotkać i pójść na spacer po naszym mieście dr Bogdana Kozińska? – Przeszłabym się przez Szczecin z Hobrechtem – odpowiedziała. W latach 1989–2015 kierowała Muzeum Historii Szczecina, a dziś jest na emeryturze.
– Hobrecht pracował nad nowym planem urbanistycznym Berlina, zrobił to inaczej niż dotychczasowe koncepcje, więc jego projekt poprawiono na tyle, że stwierdził, iż nie chce już pracować dla Berlina. Prawdopodobnie pokłócił się ze swoimi szefami – opowiada Bogdana Kozińska. – Jak się dowiedział, że Szczecin rozpisał konkurs na architekta miasta, to się zgłosił.
Wygrał konkurs przytłaczająco. James Hobrecht w latach 1862–1869 był miejskim radcą budowlanym Szczecina. – I siadł, a to był jeszcze okres, gdy Szczecin był twierdzą, i narysował koncepcję dla Szczecina, a to był rysunek, który już dotyczył sytuacji, gdy fortyfikacje zostaną zniesione – opisuje rozmówczyni. – Dotyczył okolic dzisiejszych ulic Wielkopolskiej, Niedziałkowskiego, z al. Jana Pawła II jako osią, która poprzez ówczesne tereny twierdzy mogła je połączyć ze Starym Miastem. Potem narysował kolejne fragmenty. I po 1873 roku, gdy w Szczecinie faktycznie zniesiono fortyfikacje twierdzy, jego projekty – jako już zatwierdzone przez tutejszą Policję Budowlaną – stały się podstawą do budowy nowego Szczecina.
Mało się o nim dziś w Szczecinie pamięta. – Hobrecht wymyślił to miasto i dzięki niemu mamy je tak nowocześnie ukształtowane – mówi dr Kozińska. W 2004 roku w Ratuszu Staromiejskim pokazała wystawę poświęconą Jamesowi Hobrechtowi. – Chętnie bym z nim porozmawiała, jak to było. W Berlinie się z nim przeproszono i do nich wrócił, nie kończąc szczecińskiej kadencji. Był architektem, urbanistą, ale też specjalistą-ekspertem od kanalizacji i mostów, czym zajmował się w całej Europie, a nawet w Japonii i USA. Szczecinowi też narysował układy kanalizacyjno-wodociągowe, więc zawdzięczamy mu także zdrowie.
Pytania do Meyera
Dr Bogdana Kozińska chętnie porozmawiałaby też z innym szczecińskim architektem – Wilhelmem Meyerem-Schwartau. Od 1891 do śmierci w 1935 działał i mieszkał w Szczecinie, gdzie zaprojektował tarasy i muzeum przy dzisiejszych Wałach Chrobrego, a także m.in. obecne Liceum Ogólnokształcące nr 1, urząd celny, Cmentarz Centralny (z Georgiem Hannigiem), rektorat PUM, kościół pw. św. Gertrudy. – Rzeczywiście tego było tak dużo, że mi się wydaje nieprawdopodobne, żeby tyle mu się udało samemu stworzyć. Ja bym go zapytała, w jakim stopniu to była współpraca z innymi architektami? – mówi dr Kozińska. – I jeszcze, jak chciałby rozbudować muzeum przy Wałach Chrobrego?
Otwarte w 1913 roku muzeum miało mieć jeszcze dobudowane drugie skrzydło, zwierciadlane odbicie bryły budynku, który stanął. Wchodzi się do niego od strony Odry niezbyt okazałym wejściem z portykiem, ponieważ główne miało powstać w dobudowanym w przyszłości skrzydle. – Bo to od strony pomnika, wtedy cesarza Fryderyka III, a dziś Mickiewicza, miała być ta ważniejsza elewacja, z wachlarzowymi schodami prowadzącymi do muzeum. Prestiżowa, zapraszająca, bo to od strony miasta podążaliby do muzeum widzowie – opowiada dr Bogdana Kozińska.
Wiedza o mieście
Latem co niedziela chodzili do Parku Kasprowicza, po drodze był kiosk „Ruchu”, gdzie rodzice kupowali córkom książeczki z cyklu „Poczytaj mi mamo”. – Siadaliśmy na ławeczce i mama albo tata nam czytali – wspomina Bogdana Kozińska.
W podstawówce uwielbiała konkursy typu „Kocham swoje miasto”, czytała i chciała się jak najwięcej dowiedzieć o mieście.
Na Wydziale Sztuk Pięknych UMK w Toruniu studiowała oblegane konserwatorstwo i muzealnictwo. Przed Muzeum Narodowym w Szczecinie pracowała w PKZ – Pracowniach Konserwacji Zabytków, gdzie na początku jeździła po miasteczkach pomorskich, chodziła po strychach i piwnicach, inwentaryzowała zabytki.
Pokazała „Szczecin na dawnej fotografii” (w albumie z 1993 r.), a w 2002 na szczecińskim rynku czytelniczym ukazała się jej fundamentalna książka (rozprawa doktorska) „Rozwój przestrzenny Szczecina – od początku XIX wieku do II wojny światowej”.
Dużo zepsuliśmy
Czy podoba się pani Szczecin? – Myślę, że dzięki temu, że znam jego historię i wiem, jakie były założenia, to mi się bardziej podoba, niż on dzisiaj rzeczywiście wygląda. Ja go widzę lepszym, niż teraz jest – odpowiada Bogdana Kozińska.
Dalej: – Oczywiście dużo zostało zniszczone w czasie wojny. A po wojnie dużo postawiono, wiele budynków nie takich, jakie powinny być i raptem wśród kamienicowej zabudowy stoi wieżowiec, który nie pasuje do kontekstu tego układu urbanistycznego i go zaburza. Tak jak przy placu Grunwaldzkim, który inaczej wygląda w tych rejonach, gdzie ma zabudowę oryginalną, niż tam, gdzie wzniesiono wieżowiec czy szkołę.
– I zepsuliśmy też zieleń – zasmuca się i podkreśla: – Koncepcja urbanistyczna przedwojennego Szczecina była taka, żeby zieleń towarzyszyła mieszkańcom na każdym kroku, w każdej chwili ich życia, jak idą do pracy, jak idą do sklepu i na spacer.
Od Parku Żeromskiego jak się wychodziło to alejami, poprzez rejony zielone, dochodziło się aż do Lasku Arkońskiego. Szczecin tonął w zieleni i ta zieleń była bardzo zadbana. – A potem przyszedł okres, w którym owszem, cieszono się, że Szczecin jest „miastem parków i zieleni”, ale przestano o nią dbać i straciliśmy jej bardzo dużo – ubolewa. – Ale obserwuję, że mieszkańcy ponownie stają się wrażliwi na zieleń i zaczynają w jej sprawie krzyczeć, upominać się o nią. I to jest bardzo ważne, żeby zatrzymać ten destrukcyjny proces. Oczywiście drzewa umierające powinny być wymieniane, ale na takie, które będą cieszyć następne pokolenia, piękne klony, lipy, a nie na drobne drzewka, które kwitną kilka dni wiosną.
Zawiódł ją remont Teatru Letniego: – Był kameralnym miejscem, gdzie można było wejść w każdej chwili, usiąść, podziwiać widok na Rusałkę, a teraz jest bryłą za dużą i wcale nie ulotną, którą trzeba omijać. To, co miało być tylko naprawą, okazało się przesadną ingerencją zwłaszcza w przestrzeń natury.
Centrum i peryferia
Pytam o centrum: – Stare Miasto miało rynek z kościołem i ratuszem. Jak powstało nowe śródmieście, to właściciele usług i sklepów się rozproszyli – opowiada dr Kozińska. – W tej chwili nadal nie mamy centralnego placu miejskiego, ale chyba nie jest on absolutnie niezbędny, nie trzeba koniecznie mieć centrum. Bardziej interesujące dla mieszkańców i dla gości jest takie miasto, w którym w każdym miejscu można znaleźć coś ciekawego, coś ważnego.
I peryferia: – Peryferyjność nie musi być prowincjonalizmem – odpowiada. – To, co nią wygrywamy, to nasza bliskość do otwartej granicy. I jak już nie możemy patrzeć na Międzyzdroje, to możemy pojechać do Heringsdorfu – uśmiecha się. – Wszyscy nam zazdroszczą bliskości Berlina.
Dalej: – Może odcinając się od tych tradycyjnych i już nieaktualnych gałęzi rozwojowych, bo prawdopodobnie z gospodarką morską, która w historii Szczecina była tym trzonem, dzięki któremu miasto się rozwijało, już sobie nie poradzimy, należałoby postawić na coś innego, np. na dziedziny związane z elektroniką, logistyką, informatyką, przy których nie potrzeba lokalizacji w centrum.
A w kulturze? – Świetne jest, że mamy Akademię Sztuki, że jest taka wielokierunkowa. To jest ta innowacyjność kulturalna. Ich trzeba hołubić, żeby byli chwaleni i nam ściągali elity z innych miast.
Raduje ją widok Niemców w filharmonii. Program jest w dwóch językach, w polskim i niemieckim. – Oni przyjeżdżają dlatego, że szczecińska filharmonia jest najbliżej, ale i dlatego, że jest dobra.
Pamięć i historia
Pytanie: Budynek filharmonii w Szczecinie się pani podoba? – Filharmonia mi się podoba zwłaszcza w środku. Spodobałaby mi się bardziej, gdyby stała na Międzyodrzu – odpowiada. – Był taki był pomysł, żeby na Łasztowni czy Kępie Parnickiej powstała „Kulturinsel” z pięknymi budynkami przeznaczonymi dla kultury. I wtedy ta biała lodowa bryła byłaby tam fantastyczna. Szczytami nawiązywałaby nie do gotyku sąsiadującego budynku policji, ale do okolicznych żagli.
– Nawiążę znów do gmachu budynku muzeum. Koncepcja drugiej strony powinna bryłą nawiązywać do dawnego budynku, ale jednocześnie powinna być nowoczesna, może szklana. Być respektem wobec historii, ale też pokazaniem, co dzisiaj robimy, czego dzisiaj potrzebujemy – stwierdza dr Bogdana Kozińska. – Na tym polega nasz udział w historii, żeby ją prowadzić dalej, kontynuować w nowoczesnym duchu, a nie żeby ją naśladować lub się od niej odcinać, być w kontrze.
A jednak zauważamy, że w 2015 roku radni miejscy odrzucili wniosek pracowników Muzeum Narodowego o nadanie małemu mostkowi prowadzącemu na Wyspę Grodzką nazwy patrona, szczecińskiego malarza epoki biedermeieru Augusta Ludwiga Mosta.
W 2009 roku Bogdana Kozińska przygotowała wystawę „Hans Stettiner i Jan Szczeciński. Życie codzienne w Szczecinie w XX wieku”. Hans Stettiner to mieszkaniec miasta przedwojennego, Jan Szczeciński to mieszkaniec miasta powojennego – chciała ich pokazać razem.
Komentarze
1