Kaleczące do bólu bębenki uszu symfonie dźwięków w wykonaniu duetu być może były Sztuką, ale odgłos

Zaproszenia rozdawane były elitarnie, bo zjechali artyści z górnej  półki performance`u. Jak przystało na miasto, w którym ośrodki różne i opiniotwórcze robią wszystko, by w roku 2016 stało się ono Europejską Stolicą Kultury impreza - będąca kolejnym dniem festiwalu Pi Performance Intermedia - rozpoczęła się ze zwyczajowym opóźnieniem. 

Jako pierwszy zaanonsowany został muzyczny duet Nieżytboy/Zombie. Marketingowcy lanserskich lokalnych klubów na takie zjawiska używają mantry górnolotnych opisów typu "energetyczne dźwięki", "wspaniałe remiksy", "taneczne wyzwalające brzmienia" oraz podobne tagi do trafnego pozycjonowania swych imprez. W głębokich ciemnościach Studia S-1 słuchacze przeżywali jednak katusze, wymieniając się w przygniatającym huku przepraszającymi smsami. Kaleczące do bólu bębenki uszu symfonie dźwięków w wykonaniu duetu być może były Sztuką, ale odgłos pracującej piły tarczowej w porównaniu z nimi był łagodną muzyką poezji śpiewanej. Dodane to tego bajkowe remiksy "o_generale_co_bombki_zbierał", uzupełnione samplami z opowieści o Jasiu i Małgosi nie usprawiedliwiały w niczym mizerii paraartystycznych tworzeń i zachowań.

Po krótkiej przerwie technicznej przyszła pora na sztukę bardziej wizualną. Zapowiadało się obiecująco - wyselekcjonowanym widzom rozdano opisy działań, jakich artystka  oczekuje. A Brytyjka, Rachel Gomme czekała na wypowiedzenie poleceń, dostarczonych na karteluszkach. Skojarzenia z innymi a podobnymi happeningami nasuwały się same, z Sędzią Głównym jako najbardziej znaną grupą podejmującą takie wyzwania. Sąsiad, co był wylosował niezapisany kwitek żałował, bo bardzo chciał swym niegramatycznym angielskim krzyknąć do skądinąd urodziwej mieszkanki Albionu "Tejkof clotes end toucz self". Ciekaw był reakcji z jednej strony performerki, a z drugiej snobującej z lekka się widowni. Artystka jednak takie pomysły dzieło współtworzących przewidziała w scenariuszu, nie zareagowała na jedno z  rzadko wypowiadanych poleceń i spokojnie przeleżała w milczeniu na podeście blisko pół godziny swych działań. Widownia była widocznie nieśmiała i  nie chciała zaryzykować zbyt aktywnego uczestnictwa.

Ostatnim twórcą był ukrywający się pod pseudonimem artystycznym C.H.District, podobnie jak zaczynający imprezę tworzący w złożonej materii mieszania dźwięków.Zapowiedziana na koniec gwiazda wieczoru ani repertuarem ani zachowaniem nie odbiegała jednak zbytnio od wykonawców pierwszej części zdarzeń w studio Polskiego Radio. Spodziewając się podobnego przebiegu aktu tworzenia oraz jego formy - wraz z innymi widzami bez żalu opuściłem to miejsce. Sobotnia noc czerwcowa obiecywała jeszcze inne atrakcje i słowa dotrzymała.