Czesława Mozila nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Swoją pierwszą płytą „Debiut” wydaną w 2008 roku zawojował polski rynek muzyczny. Już 12 kwietnia ma ukazać się jego kolejny album zatytułowany „Czesław Śpiewa Pop”. Czy i tym razem będzie to ciekawa i piękna płyta okaże się wkrótce. Tymczasem szczecinianie mieli okazję posłuchać artysty wczorajszego wieczora (21.03.2010) w Royal Jazz Clubie.
Zaśpiewał
Jak na prawdziwą (nie)gwiazdę przystało Czesław zaczął koncert punktualnie. Swoją muzyką i osobowością czarował publiczność przez półtorej godziny. Zaśpiewał zarówno utwory stworzone z zespołem Tesco Value, jak i te, które znalazły się na jego debiutanckim albumie oraz te, które ukażą się dopiero w kwietniu. Usłyszeć mogliśmy piosenki takie jak: „Ucieczka z wesołego miasteczka”, „Maszynka do świerkania”, „Żaba tonie w betonie” oraz jak sam Czesław zapowiedział piosenkę, po której usłyszeniu trzeba uciekać, czyli „Mieszko i Dobrawa jako początek państwa Polskiego”.
Powalił ekspresją
Jedni przychodzą, siadają, odśpiewują swoje i wychodzą. Inni, jak na przykład Czesław, szaleją przy fortepianie i starają się uatrakcyjnić swój występ. Czesław wielu możliwości do skakania po scenie nie ma. Posiada on natomiast wyobraźnię, poczucie humoru oraz spontaniczność. To wystarcza by zwykłe piosenki zaśpiewać bardzo cicho, cichutko i jeszcze ciszej… by po chwili zacząć wykrzykiwać do mikrofonu kolejne wersy utworu. Oczywiście artysta dostosowywał także teksty do okoliczności w jakich przyszło mu grać. I tak zamiast śpiewać o emigrantach, usłyszeliśmy chyba wszystkie możliwe synonimy słowa Szczecin, szczecinianka czy szczecinianin. Niejednokrotnie Mozil pomrukiwał też coś przy mikrofonie czym bawił publiczność, ale także pokazywał swoją niesamowitą muzykalność.
…i oczarował
Oj, oczarował. Magnetyczna i lekko ekscentryczna osobowość Czesława nie mogła nie dać o sobie znać podczas występu. Muzykę połączył on, zresztą jak zawsze, ze świetnymi komentarzami, opowiastkami i anegdotkami, które sprawiły, że jego koncert nie był tylko wydarzeniem muzycznym, ale i kabaretowym. Niejednokrotnie Royal Jazz Club wybuchał głośnym śmiechem, bądź wdawał się w słowne dysputy z artystą. Ponadto w przezabawny sposób Czesław zdradził kilka szczegółów dotyczących jego nowej płyty. Opowiedział o swojej przygodzie z Nergalem, stwierdził, że „wszystko co jest 200 km dalej , to przecież już nie Radom” a także powiedział, że wszystko co robi, robi dlatego, że chce by go ludzie lubili. Nie dlatego, że jest mały (ma zaledwie 169 cm wzrostu) i wcale nie dlatego, że mieszka w Krakowie – mieście artystów, ani nie dlatego, że ma kompleksy. Chce by wszyscy dosłownie wszyscy go uwielbiali… bo taki jest jego gwiazdorski kaprys. Na zakończenie koncertu pokazał jak pięknie śpiewa z playbacku, czym oczywiście wykpił artystów, którzy nie szanują publiczności. Jego urok to także cięty język. Czesław zwrócił uwagę organizatorom, że powinni lepiej wygłuszyć lokal, gdyż przeszkadzają mu dźwięki z ulicy.
Publiczność
Większość znała już zapewne Czesława i jego sposób grania koncertów. Było jednak kilka osób, które najprawdopodobniej w ogóle nie znały jego twórczości, gdyż teksty jego utworów niesamowicie je bawiły. Co dziwne muzyk być może z grzeczności nie zwrócił uwagi ludziom, którzy jedli kolacje podczas jego występu. Jemu jako wielkiemu artyście (za którego się przecież w żartobliwy i ironiczny sposób uważa) powinno przeszkadzać mlaskanie. A jednak chociaż on zachował klasę. Śpiewanie do kotleta (dosłownie) niekoniecznie musi być przecież miłe dla muzyka. Oby następnym razem szczecinianie się poprawili.
Komentarze
5