Z placu Andersa mnie skręcili. Znacie? – to ta psia bardacha przy Śląskiej. Od zeszłego roku mam tam swoją ławkę. Niedaleko pompy, druga od słupa, tam jednej deski brakuje - to moja.
Leżałem spokojnie dnia jednego na tej swojej ławeczce i rozmyślam o tem i o owem, a tak naprawdę to o niczym. Było mi dobrze, a jak jest tak mocno dobrze, to myśleć sie wcale nie chce. Pewnie to znacie... Byłoby całkiem błogo, tylko giry mi zmarzły, bo akurat nad nogami nie było gałęzi a deszcz - jak to tego lata - polewał raz za razem. Ale od czego głowa? Wstałem i złapałem jamnika co był właśnie obok ławki siku robił, i położyłem go na łydkach, i obkrenciłem wkoło sznurkiem razem z deskami. Grzał nieźle chociaż trochę skamlał. Leżę tak sobie, w pecyne mi ciepło, bo na kacu spoczywa – no na Katzu – tym kobiecym piśmie ekologicznym dla przemarzniętych. Ekologicznym, bo tam pełno lasek. W koszu znalazłem. Acha – znacie może przypadkiem niejaką Basię Wycieruch ze Stargardu? Basiulka, to na twoim zdjęciu trzymałem wtedy dynie. Mam przy sobie twoją fotografię... Ciepło mi się na niej leży, a jak sobie pomarzę to i cieplej nawet. Baśka, jak cię spotkam, to poproszę o twój pornograf...
Ale dobra, wróćmy na ławkę. Leże tak sobie, listki na mnie lecą, coraz cieplej mi się robi. A jak se jeszcze przypomniałem tę starą kapciore pod mostem Cłowym, gdzie co rano miałem pełną gębę rdzy, a jak się odwróciłem na bok, to mi się smar z lokomotywy uchem wylewał, no to aż amfora jakaś zaczęła mnie ogarniać.
OK – już nawijam dalej! No więc, jak tylko te bażanty podeszły, to ja widze, że z nimi coś nieszczególnie. Bo te skowry to były jakieś dziwne. No niby pałuchy, ale jakieś jak…dziewuchy. Czyste i pachnące. Jak, nie przymierzając, moja siostra na drugi dzień po tym, jak wyrąbała z narzeczonym drogerie przy Krzywoustego. Ale po kolei. Oni idom, ja leże. Nic. Podchodzom do mnie - ja nic, śpie. Ale spod oka ich obcinam. No z której strony mi przywalom. Kto leżał na ławce podczas kontroli dokumentów ten wie. Nagle – jak już podeszli jeden z nich, ten z kolczykiem w uchu - mówi do kolegi po pale:
- Popatrz, obywatel na ławce leży – mówi.
- Leży i może się źle czuje – odpowiada drugi.
- A jak się nawet dobrze czuje to może się przeziębić – gada pierwszy.
- A jak się przeziębi, to pójdzie i okradnie aptekę, bo pieniędzy to on chyba nie ma.
- A jak już okradnie aptekę to zacznie chodzić po szkole i sprzedawać relanium albo sam się nałyka
i trzeba będzie go hoćpitalizować.
- To co, mieszkańca do nas?
- Jasne, u nas obywatel odsapnie, ogrzeje się, a nawet może trochę przytyje.
I łap mnie pod mankiety i grzecznie, ostrożnie, bez popychania bez złośliwości. Dobrze, że zdążyłem wcześniej nogami szczeniaka przez deski przepuścić, tyle, że gadzina podczas przeciskania nafajtała mi na nogawkę.
Podchodzimy do samochodu, wsiadamy. W gablocie czysto, cisza, ciepełko, silnik mruczy, z radia koncert skrzypcowa s-dur Vivaldiego, zdaje się przez London Royal Orchestra pod batutą von Karajana z gościnnymi solówkami Wiaczesława Glinki. Sennie się jakoś zrobiło, tak, że nie wiem, kiedy przydusiłem komara. Budzę się – duży neon: Hotel Miejski Dla Podchmielonych. Co jest – myślę. Wszak izdebkę mieli zlikwidować. I co to za nazwa? Jaja jakieś sobie robią z podpitych obywateli? Ale nic, grzecznie idę. Skoszona trawa pachnie przed budynkiem. Korytarz, przytłumione światła, na podłodze czerwony dywanik, ze ścian muzyka klawiszowa się sączy. Dochodzimy do drzwi z napisem: Mateusz Skowronek - lekarz dyżurny. W środku czysto, aż w gały piecze. Na oknach zielone zasłony, zapach kawy i fajczanego tytoniu; jakby Angora czy coś podobnego. Za biurkiem facio w kitlu ze spojrzeniem świętego Mikołaja.
Proszę, niech pan spocznie – głos mientki jakby stary pseudofilem był. Siadam na szezlong, a doktor zaczynaj odklejać mi ciuchy od kręgosłupa.
Ależ pan niedożywiony – mówi medyk. I skóra przemarznięta. Poza tym dostrzegam liczne spierzchliny
i rozsiany brak pigmentu, wysypka: doktor sięgnął po notes i zaczął swoje uwagi zapisywać:
Otarcie naskórka, łojotok, anemia, przebarwienie tkanki nosowej i uszu…Pęknięcie, nacięcie, wygięcie, wysięki, na plecach siniaki, na skroniach obrzęki, przy uchu, na brzuchu, bez czucia, bez ruchu, pod pachą, na oku, na plecach, na boku… Wyciągnąć, zawinąć, odwrócić, poluźnić, zatrzymać, nacisnąć, wykręcić, wypróżnić... Spokojnie proszę pana, już kończymy. Panu potrzebna jest przede wszystkim kąpiel. Po łaźni zastosujemy okłady z szałwii i rozmarynu. Przy tym dieta. Zalecam dużo mleka, wiejskie sery i raz dziennie chude mięso wołowe. No i sen. Dużo snu w pozycji skierowanej wzdłuż bieguna magnetycznego. Dzisiaj znajdziemy dla pana odpowiednie łóżko, a jutro spiszemy dane personalne, a także pit, pesel, adres pańskiej witryny, oraz skrzynki pocztowej. Czy posiada pan laptopa lub e-Pada? - mamy w ośrodku bezpłatny Internet. Jaki kolor pościeli pan sobie życzy? Do pańskiej karnacji ogólnie proponowałbym Niebieski Salonik. Pokój położony jest od strony parku… wie pan – ptaki, liście – łagodne dźwięki przyniosą rychły sen. Czy życzy pan sobie jakąś muzykę w pokoju? Proponuję Błękitną rapsodię Georga Gershwina.
... I wtedy mu przywaliłem. Z całej siły, z rozmachem, z półobrotu, z obydwu rąk, prosto w to łagodne, dobrotliwe ryło, w tą filmową mordę, w tą papę gładko wygoloną, w ten troskliwy, ojcowski uśmiech. Łup! Dup! Ciabach! Zakotłowało się…
Otworzyłem oczy i ujrzałem nad sobą gwiazdy. Skądś dolatywał mnie smród psiej kupy. Z tamtej też strony usłyszałem odgłos mocnych kroków - spojrzałem: szli ku mnie niosąc przed sobą dwie naleśnikowate gęby i cztery oczodoły, wypełnione po brzegi żabimi gałami. Jeden z nich sięgnął do prawego boku i złapał za pałkę kolegi.
Zaraz mnie złoją - pomyślałem i westchnąłem z ulgą.
Komentarze
1