Szczecin upaćkany jest, oblepiony, obrzucony reklamowym spamem, estetycznym barachłem, językowym śmieciem.
Bywam ostatnio w Niemczech. Pracuję, a w wolnych chwilach gapię się. Jak wszyscy, którzy tu do pracy przyjechali i którzy czasu mają i ochoty nieco na gapienie. No, nie mówię, nie wspominam o tych, którzy przyjechali tylko po to, aby się pogapić. Tacy to już nie gapie, to Turyści. Oni mają inny, mniej pochopny sposób patrzenia, inne widzenie i inne oczekiwanie widzenia. Mają plan, mają czas na realizację tegoż, mają pieniądze na całość a często i na niespodziewaną zachciankę/nadwyżkę wrażeń.
Ale – jak powiedziałem – nie o nich mówię. Mówię o swoim Niemiec widzeniu, o widzeniu niekomplementarnym, szarpanym, wyrywkowym, cząstkowym, zachłannym. Nie mam dość czasu by „wybrać się”, nie mam dość pieniędzy by dostatecznie długo być tam, gdzie się wybrałem.
Więc zza szyby samochodu, podczas wypadu do sklepu, z wycieczki do bankomatu, biorą się moje pochopne „widzenia”. Zza witryny, zza winkla, z daleka, z nadmiernie odległej lub mocno skróconej perspektywy widzę i podglądam. Tak właśnie – podglądam.
Wiele rzeczy mnie innością swoją w Niemczech uderza, kolorytem innym uwodzi lub odstręcza, obyczajem lokalnym przyciąga. Szczególnie jedno Polakom wjeżdżającym do Germanii w oczy się rzuca – niemal całkowity brak reklam. Sklep ma szyld – to oczywiste. Mieć musi, aby zakomunikować, przechodnia naprowadzić. Apteka, bank, gabinet lekarski, geszefcik z włoszczyzną – zawiadamiają publicznie, że tu, że oto tu urzędują, że mają firmę, niekiedy, że mają dobrą firmę, a ta – dobra - firma otwarta jest od… – do…
I to dla nich jest OK. I Niemcom tyle wystarczy.
Polakom nie.
Spójrzcie na Szczecin. Popatrzcie na miasto pod kątem ogłoszeń. Policzcie, a choćby spróbujcie policzyć te wszystkie szyldy, plakaty, bilbordy, reklamowe blachy, powiewające nad drogą płachty i płaty tektury, przypięte łańcuchami do latarń i trakcyjnych słupów informacyjne plastiki; te wszystkie strzałki, wektory, wskaźniki, odnośniki…
Miasto, które znajduje się podobno w pobliżu morza, które ma dużą, pełną rozlewisk rzekę i ogromny zalew, które nizinne, deszczowe, podmokłe, wilgotne jest, to miasto - tonie zanurzone w reklamowym bełkocie, w krzyku, w nachalnej, wulgarnej informacji.
Ktoś mnie ze słupa informuje, że jeśli nie chodzę do Media Markt, to dlatego, że jestem idiotą, ktoś inny ze ściany zabytkowej kamienicy oświeca, że tu właśnie, bez bólu i dodatkowo w sposób ratalny, mogę pozostawić zęby; tam dostrzegam obwieszczenie, że koparką wyjmą mi nerkowe kamienie, ówdzie krzyczą, że co prawda mi zabiorą, ale wnet oddadzą i mniej policzą; tu ze słupa, tam zza szyby mówią, że nie będę krzywy, że nie będę stary, słaby, że nie stracę – bez obawy; że skorzystam, że otrzymam, że co kocham, to zatrzymam. Że ubiorą mnie, dopieszczą, przeciw wiatrom, śniegom, deszczom; że po roku mi umorzą, że zdrowego w trumnę złożą…
Każdy pisze, co chce i niemal gdzie chce. Na przekór sztuce wizualnej, w poprzek elementarnie pojętej estetyce, często w opozycji do słownika ortograficznego i gramatycznej regule.
Szczecin upaćkany jest, oblepiony, obrzucony reklamowym spamem, estetycznym barachłem, językowym śmieciem. Miasto zieleni, a ostatnio także polska Stolica Światła, ugina się pod brzydotą setek tysięcy byle jakich reklam. Być może jest już tak, że na jednego mieszkańca Grodu Gryfa przypada jeden bilbord… być może więcej nawet.
Już nawet przestało być możliwe obserwowanie ulic z okien pojazdów komunikacji miejskiej, bo one – te okna - zaklejone są siatką z reklamą, ponieważ nieważne którędy, ale gdzie się jedzie. Automat powie, kiedy przystanek, powie gdzie jesteśmy i kiedy mamy opuścić pojazd. Ale tenże automat nie powie, co mamy za oknem, nie zadziwi informacją, że odnowiono naszą starą szkołę, że przez przejście dla pieszych przechodzi właśnie Murzyn z dynią w ręku, że Odra ładnie wygląda gdyż niebo jest pogodne, a my przejeżdżamy akurat przez Most Długi.
Jeździmy zaklejeni przez miasto świateł i zieleni.
Niekiedy myślę sobie, że mam prawo przejść spokojnie obok Media Markt tak, aby nikt z drugiej strony ulicy, czy z telewizora nie wyzywał mnie od idiotów, że mam prawo podziwiać (cóż z tego, że najczęściej niemieckie) zabytki mojego miasta w taki sposób, by nie być przy okazji zmuszanym do zapamiętania kilku numerów telefonicznych oraz internetowego adresu w rodzaju: www.meskierajstopyzimowezocieplanymipietami.pl - włącznie.
A kto się ze mną nie zgadza, niech pocałuje mnie w bilbord.
Nie będzie miał daleko.
Komentarze
4