Te, Synek! Kopsnij skręsia bo mi jęczą miechy!
Brama Portowa. Piątkowe popołudnie. Na przystanku tramwajowym grupka młodych ludzi. Odzież raczej niechlujna, na twarzach i dłoniach liczne tatuaże, wskazujące na przypadkową lub zadeklarowaną przynależność do więziennej braci, oczym świadczyła mało subtelna kreska tatuowanego wzorku, gruba w symbolu i w obrysie grafika, brak charakterystycznego dla współczesnej, profesjonalnej, tatuażowej roboty, subtelnego cieniowania.
Znudzony oczekiwaniem na nienadjeżdżający - pomimo rozkładu jazdy - tramwaj, przesunąłem się dyskretnie w stronę młodzieńców. Nie ukrywam, chciałem podsłuchać, o czym mówią. Dzisiaj, w przededniu nieuniknionego kryzysu, nastroje społeczne są szczególnie napięte i przypuszczałem, że i ci ludzie, doświadczeni już często i przedwcześnie przez prawno-polityczne resocjalizacyjne restrykcje, spekulują cichaczem na temat kształtowania się nowych układów społecznych, politycznych, a szczególnie prawnych w kraju.
Dłuższą pauzę w rozmowie, wywołaną zapewne moim zbliżeniem się do nich, przerwał wysoki rudzielec z dużą niebieską kropą pod lewym okiem. Zakochany złodziej - skonstatowałem zadowolony ze swojego znawstwa w dziedzinie odczytu wzorka.
Synek! Kopsnij skręsia bo mi jęczą miechy! – wyrzucił z siebie rudy. Ton, jakim rudy zwrócił się do małego blondynka o łagodnej twarzy cherubina i licznych bliznach na lewym przedramieniu, nie miał w sobie tego ciepła, jakim obdarowywała mnie moja niania przed zaśnięciem, gdy nuciła ckliwe piosenki o czerwonej jarzębinie. Blondynek ładnie nazwany synkiem, sięgnął niedbale do kieszeni poszarpanych dżinsów i po wyjęciu stamtąd wymiętej paczki Sobieskich, poczęstował nimi rudego.
Se piznij w płuco i nie żebraj, bo na dziadów nie jumam – zwrócił się z grzeczną propozycją do rudego, który wziął papierosa i miętolił go przez chwilę pomiędzy palcami.
Żarki wiatko? - pytanie pobiegło w stronę drzemiącego w pozycji stojącej grubasa, przyodzianego w modną koszulkę z napisem Hurra to Ja! oraz spodnie typu Bahama. Odsłonięte części nóg grubasa upstrzone były licznymi tatuażami o tematyce biblijnej, a dokładniej zapowiadanego przez świadków Jehowy, bliskiego rodeo Apokalipsy.
Do roboty! Ku..a! - zagadnięty uniósł z wyraźnym trudem powieki.
Potraktowany w ten sposób Synek, nie przejął się wyraźnym faux pas, jakie popełnił w stosunku do niego interlokutor. Żłób – syknął bez złości i odwrócił się w stronę wysokiego, chudego właściciela rozłożonej gazety, którego szturchnął łokciem. Zza planszy piątkowego magazynu Kuriera wysunął się długi, garbaty nos, a po nim mała ptasia główka, niemal pozbawiona oczodołów, skrytych dodatkowo za kępą czarno-tłustego owłosienia.
- A co ty u mnie za kaczora robisz? Nie mam cię w białku a na krawędziaków nie tyram. Bierz kurs na horyzont i pal gumę mule pasiaty! Wyjął jednak zapałki i podał Synkowi, na co ten zrewanżował mu się szlugiem. Zapalili.
Tramwaj wciąż nie nadjeżdżał.
Pycol, kiedy wyknaiłeś? - zagadnął Synek Rudego.
- Nie wiesz? Dwa piony bujam na wolce. Jarecka biła w blat o wokande, ale ja siuram na łachę proroka. Przegibałem do dzwonka całego generała. Tak jak Cyrkiel, ale jego związali pół jara wcześniej. Na Kaszubach chowali mnie trzy wojtki, a później na cholewach w Nowogardzie, a po buncie w Stargardzie na przewodach.
Podobno gady chciały ci za cwela kręcić wagę? - pytanie pochodziło od zamyślonego zwiastuna Apokalipsy, który po leniwym wypowiedzeniu swojej kwestii, splunął niedbale na psa stojącej obok starszej pani.
- Facet, palanty i gady to mi mogą na kant bez smarunku. Rzucili mnie na przewodach pod cele z festami. Padluchy do mnie z witami, a ja najbliższemu stempel z sufitu. Później laczem w czopa fetniaka co podjechał z bardachą. Ale zczaiłem, że festy chcą mnie do haremu, no to za mojkę i po strunach. Chlusnęło po gondolach. Festy na klapę, atanda, wychowek, nieroby. Wykręcili z tego wspólną nawalankę i gites. Leberko... - Pycol machnął lekceważąco ręką i sztachnął się głęboko, po czym splunął sążniście na stojącego przy krawężniku poloneza i przy pomocy wskazującego palca zanurzył się we wnętrzu swojego nosa.
Tramwaj nie nadjeżdżał.
Cyrkiel, wiatrzysz jakieś siano? - Pycol zmienił nagle temat rozmowy. Płuca OK, ale rura smali. Renty jeszcze nie przysłali a zapomoge zostawiłem wczoraj u babki. W morde, jak mnie starsza dziś zajerzy, to jej wyrąbie sakwe, albo przekrence ringa. W morde, zapomniałem, że mam fanta - łykasz? Pycol wystawił palec lewej ręki ręki i pokazał Cyrklowi pierścionek.
- O w mordę, to nie blacha? Chcesz go spuścić, czy pod młotek?
- Jeszcze nie wiem, za ciepły na Żyda. Spiąłem go wczoraj go na Berzie jak skubałem kaczkę babuli. Targacz już się spulał a wapniara się jornęła i zaczęła smalić japę. Myślałem, że wzorki mi pospadają jak knaiłem z berzy! - kończąc opowieść wyrzucił na zewnątrz zawartość nosa, wprost na nowy, komputerowo składany rozkład jazdy Zarządu Dróg i Transportu Miejskiego w Szczecinie.
W tym momencie na zamkowej wieży zabiły dzwony ogłaszając zakończenie kolejnego interwału czasowego. Spojrzałem na zegarek i resztki włosów uniosły mi kapelusz. W mordę, pocztę już zamknęli i nie zdążę pobrać renty!
Nie było wyjścia, poczłapałem w kierunku berzy by spiąć jakiś zajgiel.
Komentarze
3