Winien jest Internet! Winna jest łatwość i zbyt częsta anonimowość składanych w Necie rzeczy: zdjęć, dokumentów tekstowych, plików muzycznych i filmowych. Winne jest to wirtualne bezhołowie, ten wór cyfrowy, ta kadź zero-jedynkowa, w którą wszystko wrzucić można, wszystko wepchnąć, schować a więcej jeszcze wydobyć.
Popełniłem świadomie, lecz niezamierzenie. A więc jednak zamierzenie. Bo świadomie. Ale… Nie ma ale - jest fakt. A fakt jest nagi. Jest i niech takim pozostanie. Urodą faktu jest prawda "niefiltrowana", znaczy obiektywna, a cechą główną prawdy – nagość. Okrywanie prawdy, osłanianie jej zbyt niekiedy szokującej nagości szminką kontekstu, obwieszanie nanizanym koralem czy przyklejanie figowego listka u (koniecznie dziewiczego) łona, to odbieranie jej imienia. Prawdziwego imienia. Prawda nie tylko antytekstylna jest, ale i pomadą wszelką gardzi.
Potykamy się codziennie o odważniki, których zabrakło na szali po stronie roz-wagi, w zakątku rozsądku, w bliskości przyzwoitości. Dziesiątki razy w ciągu doby kłamiemy, kradniemy cytując hasła, opinie i zawołania innych, aby siebie szczerzej wyrazić. Dookreślamy oryginalność własną cudzą sentencją, obcym kolorem i głosem skądinąd zapożyczonym. Z hipokryzji ulepiliśmy sobie interaktywną formę, kodeks i kod, etykietę wreszcie, aby nie urażać i nie ranić prawdą pochopną.
Ogólnie tak właśnie, jak się wydaje, trzeba. Ci, którzy czytali „Idiotę” wiedzą, że indywiduum ludzkie, socjalne, bo społeczne, ogołocone z hipokryzji, żałosne jest sobie i dotkliwe otoczeniu. Więc to otoczenie, broniąc się przed nadmiarem szczerości, którą słuszniej nazwać byłoby głupotą, odrzuca samego "szczercę", przemianowując go na oszczercę. Dla dobra własnego i ogólnego.
Pomiędzy "szczercą" a "oszczercą" nie ma lub nie musi być zresztą różnic zasadniczych, jakościowych. Wytworzony tu ad hoc neologizm "szczerca", wskazać ma nawet na spójność semantyczną i etymologiczną obu określników. Dodatkowo wszak morfem tu jednaki.
Dowieść chcę uznanego banału, że nie warto mianowicie być zbyt szczerym, jak i nie warto pochopnie oskarżać. Rzecz opiera się często na intencjach i ich proporcjach, które z kolei podlegają fluktuacjom emocji. Wynika stąd, że zrozumieć mnie wypada i winy odium zdjąć lub umniejszyć gdyż spieszyłem się, byłem pijany, zdesperowany, osamotniony, zagubiony, osaczony. Intencje moje - małe myszki białe, otoczyły drapieżne okoliczności, na skutek czego – myszki - zastosowały technikę mimikry, same zszarzały, skociały, pazury wypuściły i drapnęły niegodnie, reguł poniżej.
Subtelność powyższego wykładu ukazać ma – jak łatwo się domyśleć – siłę mydła.
Oto więc, wprzódy jako autor-złodziejaszek, przyznaję i wyznaję czyn niechlubny, a nawet prawnie zabroniony, mianowicie, że tekst autora innego sobie przywłaszczyłem, co podpisem pod tekstem owym potwierdziłem, następnie – ukazując, podsuwając i oświetlając poszczególne aspekty owego działania – rozmywam je w tym, co ogólne, nagminne, w samym jądrze lub choćby w najądrzu tylko życia społecznego, a także mojego bytu mentalnego bezpowrotnie zakotwiczone. Do tak warzonej zupy dorzucić mogę szczyptę "mentalnej diaspory Sieci" Jeana Baudrillarda, lub jego pojęcie "niezbywalnośći zła", poprzeć rosół "Kabałą", a resume potrawy odnaleźć u Freuda lub Kołakowskiego.
Nie myli się, kto nie czyni – dodać mógłbym jeszcze. Ja, czyniąc, mylę się, błądzę a błądząc potykam mentalnie (i moralnie) o ręce własne, co tekst obcy mną samym podpisały.
I dalej.
Oszukałem Czytelnika i okradłem Autora, ale błąd mój publicznie wyznaję. Wyznaję go dodatkowo w akcie ekspiacji szczerej i nie ludycznej a erudycznej. Jest to więc wyznanie poważne. Takoż na podziw zasługuję. Na podziw a nawet na pochwałę. Publiczną pochwałę. Na komentarz liczny i przyjazny. Na wiele komentarzy, w których ten i ów a zwłaszcza co niektóry Czytelnik pocieszy, podniesie, epitetem wzoru opatrzy, bo np. tacy politycy to ciurkiem kłamią a nigdy nie wyznają, bo internauci oszukują a bicza na się nie podnoszą, bo…
I ja im całą mocą winy swej moralnie cuchnącej i kodeksem ściganej, ale winy pięknej, wyznaniem mym zdobnej, z wnętrza klawiatury okruchami chrzęszczącej, co to je pysk mój orzechami zapchany pogubił (nigdy nie mam czasu, zapracowany felietonista, do posiłku przy stole zwyczajowo usiąść) – dodatkowo zawołam:
Winien jest Internet!
Winna jest łatwość i zbyt częsta anonimowość składanych w Necie rzeczy: zdjęć, dokumentów tekstowych, plików muzycznych i filmowych. Winne jest to wirtualne bezhołowie, ten wór cyfrowy, ta kadź zero-jedynkowa, w którą wszystko wrzucić można, wszystko wepchnąć, schować a więcej jeszcze wydobyć.
Zdjęcie? – proszę; tekścik? – krótki serf, Ctrl+c/Ctrl+v… spoko. A tu i tam wejść można głębiej jeszcze: w prywatny list, w kod bankowy.
A wszak ja jedynie tekst otrzymany do wykorzystania od (rzekomego) studenta, na dysku leżący od lat trzech, w związku z Dniem Kobiet i z tym, że literacko dobry był i dowcipny, po uprzednim, bardziej kontekstowym spointowaniu go i pobieżnym sprawdzeniu czy autor gdzieś w przestrzeni wirtualnej czasem nie istnieje - jako swój zamieściłem. Ktoś mnie oszukał, a ja pod tym oszustwem podpis swój złożyłem.
Tylko tyle.
Aż tyle, bowiem w ten sposób sam oszukałem.
Darku Bitnerze, przepraszam Cię za to, że słowo Twoje, świadomie, czy nie - sobie przywłaszczyłem. Nie ma tu nic do rzeczy Internet, nie umniejsza paskudztwa czynu żaden kontekst i skrupuły w trakcie publikowania Twojej miniatury literackiej odczuwane. Nie wiedziałem, kto jest autorem, bo nie zadałem sobie dość trudu, aby się dowiedzieć. Zamieściłem, bo tak ostatecznie chciałem. Zrobiłem to raz jeden i ostatni. To pewne. I mnie także okradziono niegdyś z tekstu, z którym uznany wtenczas kabaret jeździł po kraju i zarabiał kasę. Ja nic nie zarobiłem, choć tekst Twój wart jest grosza sporego. Sporszego znacznie niż wyznanie powyższe.
Przepraszam właściciela portalu Wojtka Wirwickiego oraz redakcyjnych kolegów.
Przepraszam Czytelników, którzy felietony moje zwykli czytać.
Tekst mój powyższy, całkowicie samodzielny, przed Wami ze skruchą składam.
Szybkiej, szczerej i odważnej wiosny życząc.
Komentarze
5