… zwykł mawiać Ryszard Popiołek z serialu "Dom", w obliczu sytuacji, która przerastała jego wyobrażenie swą dziwnością lub dziwacznością i brakiem odniesienia do przedwojennych schematów obyczajowych czy etycznych.

Szczeciński koniec świata, zawiera się w kwartale ulic: Limanowskiego, 3. Maja, Kaszubskiej, Owocowej i pl. Zawiszy. 

Tak myślę. 

Próżno tu co prawda przyszłoby wypatrywać czterech jeźdźców Apokalipsy, którzy mogliby zjawić się z zaczynem kresu naszego powszedniego, nie zachodził tu Leszek Kołakowski, aby rozmyślać nad istotą rzeczy ostatecznych, z rzadka zagląda w rejony te Pan Bóg, skryty pod sutanną lokalnego duszpasterza i – dodatkowo – na żadnym ze znanych mi podwórek nie dymi krater budzącego się wulkanu, jednak, z powodów kilku, ten właśnie zakątek miasta jest strefą – no, dajmy spokój - może nie końca świata w wymiarze eschatologicznym, ale kresu możliwości świata tego pojmowania.  

Tu znajduje się Miejski Zderzacz Andronów (nie mylić ze Zderzaczem Hadronów ). Tu zdarzają się i zderzają rzeczy i sytuacje zdawałoby się - niezderzalne.  

Stoją a jednak się zderzają. 

I zderzają się w sposób gwałtowny. A nawet tragiczny.

Dom z kamienicą się zderza a ta na garaż lub szopę podcięta upada. Dziedziniec z podwórkiem za bary się biorą, pijalnia z urzędem w tańcu się zmaga, prawo z bezprawiem w bramie romansuje, sąd z meliną się zadaje, ptak w drzewo łbem wali, wyjazd z przyjazdem się zbiega, końcówka z początkiem w warkocz jeden się zaplata. 

Uderzają tu w siebie wszelkie skrajności, obcości i podobieństwa. Idiotyczne sytuacje jak głodne koty czają się za węgłami, niepewność włazi przechodniom na plecy a smutek wraz z dezorientacją wystają dniami całymi pod sklepem spożywczym „Bocian” nie wiedząc gdzie pójść, ku czemu zmierzać, jaki podjąć cel i jakimi środkami go zrealizować.

Walą w siebie i napierają przechodnie, bo wąsko, kręto a wszędzie krzywo. Bo tu samochód a tam tramwaj i gdy się już komuś nawet spod kół tych czy innych wydostać uda, nieubłaganie wpada na ochronę sklepu spożywczego w ilości circa 7 panów, którzy chodnik na zakręcie całkowicie blokują.

Tutaj kończy się miasto dworcem i tu dworzec, kładką wąską – niby metalowymi stringami – w tkankę miasta boleśnie się wrzyna. Tu, po jednej stronie ulicy, piękny, okazały, niemal jak kościół wyniosłością swą budzący respekt gmach sądu rejonowego - po drugiej stęchlizna otwartych piwnic, w których odbywają się codzienne spotkania „Braci w Szyjce” wiodących głośne debaty o wyższości „Bosmana” nad „Nalewką” a echa tych namiętnych argumentacji przeplatają się gęsto z odgłosami towarzyszącymi uwalnianiu organizmu od nadmiaru tanich treści.

Wiem. Miejsc temu podobnych jest w mieście znacznie więcej. Jednak, dlaczego tutaj właśnie brzydota, ostentacyjne pijaństwo i rozparte po bramach niechlujstwo przybrały tak monstrualne kształty i zatrważające rozmiary? Czyżby bieda, odwieczna matka występku, oraz brud - kuzyn niedostatku i brat głupoty, szczególnie dobrze i bezpiecznie czuły się pod stylową latarnią przed pałacem Temidy, w pobliżu sądu, prokuratury, biur adwokackich i komendy policji?

Pl. Zawiszy. Scenka spod i w pobliżu tramwajowej wiaty, która jest tu także lokalnym Klubem Małolata, pubem, sprayowym blogiem, spluwaczką i miejscem pierwszych zalotów. 

Sprzeczają się małolaci. Sprzeczają a nawet popychają. Popychają i bluzgają. Lecą pierwsze ciosy. Grypsera jak pod celą. Kilku podróżnych z walizkami, którzy być może po raz pierwszy tędy przekraczają bramy miasta, czeka na tramwaj w kierunku Śródmieścia. Dokładnie naprzeciw „Klubu”. Zmęczonych bezpośrednim kontaktem z PKP Szczecin wita darmową lekcją więziennej asertywności. Za chwilę jeden

z młodzieńców nazwany zostaje cwelem. Za epitetem podąża pięść. Dziewczyny piszczą i podjudzają, gdy młode samce, w sposób zdecydowany, określają swoje miejsca w stadzie. Pasażerowie i przechodnie patrzą bez słowa.

Atrakcja jest.

I nagle zbity już mocno i „obluzgany” małolat wyrywa się z rąk kolegów i ucieka wzdłuż torowiska.

Do pościgu rusza jeden z wyrostków. Dopada go pomiędzy szynami. Zza zakrętu wyjeżdża 9. Uciekający zostaje powalony na szyny i otrzymuje serię kopniaków. Na oślep. Leży. Tramwaj rusza. Wprost na leżącego. Pisk dziewczyn. Zdąży czy nie zdąży uciec. Większość obstawia, że zdąży. Ale pobity się nie rusza.

Adrenalina.

Jestem na rogu, po drugiej stronie ulicy. Biegnę do leżącego, który zaczyna spełzać z torów. Tramwaj rusza i po chwili gwałtownie hamuje.

Udaje się.

Dzisiaj.

Jutro tu będzie kolejna bójka.

Albo choćby sprzeczka.

Gdzieś z dołu, jakby spod ziemi dobiega głos dworcowego megafonu:

Pasażerowie. Nie jedźcie do miasta przez plac Zawiszy. Tam jest brudno i niebezpiecznie.

Omijajcie kładkę…

A ja usłyszałem jeszcze jeden głos, smutny jakiś, który szepnął mi wprost do ucha:

Tak trzymaj Broda…