"Scenariusz dla trzech aktorów" Bogusława Schaeffera został napisany z myślą o konkretnych wykonawcach. Autor sztuki, spotykając przez wiele lat wspólnej pracy braci Mikołaja i Andrzeja Grabowskich oraz Jana Peszka, skomponował tekst o nich i dla nich. Od 25 lat (!) ten dramat jest prezentowany na krakowskiej scenie, a wczoraj (13 marca) można było go zobaczyć w Szczecinie (dzięki Teatrowi Impresaryjnemu Finestra).

Bogusław Schaeffer (ur. 1927 roku we Lwowie) to twórca, który jest ceniony  za swe dokonania zarówno w sferze muzycznej, jak i teatralnej. Jego pradziadek,  Leopold Schaeffer był dyrygentem teatralnym w Krakowie, a daleki krewny matki - koncertmistrzem wiolonczelowym. On sam,  za sprawą jego prac dramatycznych, doprowadził do utworzenia  pojęcia teatru instrumentalnego, które  w swym znaczeniu łączy różne formy wyrazu.  Przede wszystkim zaś sztukę teatralną z ideą muzyki minimalistycznej. Zgodnie z tymi założeniami  składniki  teatralne powinny być traktowane muzycznie. Gra aktorska, w dramacie  instrumentalnym pełni niejako  funkcję  zastępującą dźwięki i  jest główną formą wyrazu. Jej najistotniejsze  atrybuty to: mimika twarzy, śmiałe gesty i zdania , śpiew, a często także  parodystyczne  tańce

Treścią  „Scenariusza...”  Shaeffer uczynił  prywatne sprzeczki, spory i rozważania artystyczne,  rozbieżne  „chcenia” i maniery, które eksplikują swym zachowaniem bohaterowie. Zdarzenia, które rozgrywają się na scenie  są „podane” w taki sposób, że z pozoru sztuka ta wydawać się może chaotyczną  zabawą i popisem umiejętności niewerbalnych.  Uważny widz, bez trudu wyłowi  z tych groteskowych dialogów, pewne zalecenia i idee dotyczące teatru, artyzmu i  kultury.

Pierwsza scena to  wzajemne poszukiwanie się   trzech bohaterów, którzy zamierzają pracować nad kolejnym przedstawieniem. Nikt z nich nie przychodzi na  miejsce o umówionej porze.  Każdy jest jednak przekonany, że spóźnił się tylko minimalnie i to pozostali są winni, temu że spotkanie nie może się rozpocząć.   Już od pierwszych minut widz dostrzega więc, że akcja  jest tylko punktem  wyjścia do intelektualnego dyskursu, który mniej lub bardziej śmieszy odbiorców, ale też daje im względnie poukładany zestaw poglądów dotyczących barier między chęcią wyrażenia czegoś, a rozumieniem przekazu. „Sztuka powinna być niewyraźna” mówi na przykład  reżyser, którego kreuje Mikołaj Grabowski.  Przekaz podany wprost, traci na swej wymowie i doniosłości. „Muzyka jest po to by czas się nie dłużył, a i tak się dłuży...” to kolejny osąd.

Każdy z tej trójki  twórców-odtwórców ma swój punkt widzenia i usilnie pragnie przekonać pozostałych, że ma rację. Inscenizacja  jest zatem  nieustannym ciągiem, zaskakujących  a nawet szokująco niewybrednych scenek (jak choćby ta w której Andrzej Grabowski cofa się w rozwoju naśladując małpę). Choć żaden z bohaterów, nie udowadnia swej przewagi, żaden nie  jest zwycięzcą w tym sporze, to zapewne poczuje się nim widz, który zobaczy tę znakomitą trójkę na scenie. Nawet ci, którzy już ten spektakl widzieli wcześniej, mówili przy wyjściu z Teatru Współczesnego, że znów zostali pozytywnie zaskoczeni.