Poprzednia część mojego cyklu spotkała się z, delikatnie mówiąc, chłodnym przyjęciem w środowisku ludzi, którzy zajmują się mniej lub bardziej profesjonalnie organizowaniem w naszym mieście koncertów. Oburzenie, o którym słuchy do mnie dochodzą wydaje mi się jednak przynajmniej dziwne.

Chyba wszyscy chcemy, aby szczecińska scena muzyczna prężnie się rozwijała. Żeby gitarowe łojenie miało swoje zasłużone, istotne miejsce w życiu Grodu Gryfa. Nie twierdzę, że nikt już nie chce posłuchać rocka na żywo. Od paru lat coraz mocniej uwidacznia się jednak regres w tej materii. Czy to się komuś podoba czy nie, tak właśnie się dzieje. Taki stan rzeczy jest wypadkową wielu czynników. W tym takich, na które możemy bezpośrednio wpłynąć. I właśnie po to opublikowałem na łamach portalu poprzedni tekst. Żeby uświadomić sobie, co jest nie tak, nad czym należałoby się zastanowić.

Z moimi poglądami można się zgadzać, można też uznawać je za totalnie niesłuszne. Wskazałem kilka kwestii, które moim zdaniem wymagają innego podejścia. Nie podałem konkretnych rozwiązań problemów. Jeżeli znałbym receptę na wyleczenie sytuacji, to nie pisałbym w tym momencie tych słów. Siedziałbym sobie na kanapie z karakułów dopinając szczegóły imprezy, na której spokojnie bym zarobił. I Ty byś na nią przyszedł. Tak fajnie jednak nie ma. Jestem głęboko przekonany (jak do tej pory nikt nie zdołał zmienić mojej opinii, a słuchać potrafię- słowo), że promocja, sposób organizacji i czasami nastawienie organizatorów bardzo często najzwyczajniej w świecie leżą. I nie jest tak, że nie można z tym nic zrobić. Wytykałem błędy, nie atakowałem. Nie róbmy z siebie primadonn, które wszystko, co nie jest głaskaniem po pupci traktują jako afront.

Odbieranie krytyki (bardzo wszak stonowanej, pozbawionej inwektyw i personaliów) jako poważny atak oceniam bardzo nisko. Wielu z ludzi, którzy zajmują się organizacją koncertów znam osobiście. Bardzo szanuję to, że się Wam chce. Zrobienie koncertu to nakład czasu, wysiłku i stresu. Szanuję to tym bardziej, że korzyści finansowe, jakie się z tego czerpie trudno uznać za adekwatne do wkładu pracy. Szanuję to i daję temu wyraz kolejny raz poświęcając zagadnieniu miejsce w swoim cyklu felietonów. Nie oznacza to jednak, że jestem zobowiązany do lizania czyjejkolwiek dupy. Jeżeli coś mi się nie podoba, uważam za niesłuszne, to krytykuję to. Tak jak chyba każdy. Różnica między mną a większością ludzi jest tylko taka, że ja mam możliwość wyrazić swoje zdanie na łamach wSzczecinie.pl i dotrzeć do relatywnie sporego grona odbiorców. Dziennikarz w felietonach powinien przedstawiać świat takim, jakim go widzi. I tak też uczyniłem.

Jeszcze raz podkreślę bodaj najistotniejszy z moich poglądów. Narzekanie na to, że ludziom nie chce się ruszyć swojego siedzenia to nonsens. To nie jest powód, którym można tłumaczyć koncertowe niepowodzenia. Każdy ma święte prawo lubić co mu się tylko podoba. I ma też prawo podążać za najnowszymi trendami w muzyce, zapominając o całej reszcie. Krytykowanie tego jest błędem. Błędem nie jest natomiast podejmowanie działań, dyskusji mających na celu czynienie życia kulturalnego Szczecina lepszym.

Jak już wspominałem – mamy wspólny cel, marzenie. Mocną scenę, która przyciąga liczne audytorium. Skupmy się raczej na dyskusji nad tym co zrobić (choćby poprzez teksty i dyskusje pod nimi), niż na wieszaniu na sobie psów. Żeby nie być gołosłownym, polecam pisać do mnie maile przy okazji robienia jakiejkolwiek imprezy. W miarę możliwości czasowych, i nie tylko bardzo, chętnie pomogę choćby dłuższą wzmianką na łamach portalu.

A tak na marginesie – ani jedna skarga, poza tymi w komentarzach, nie dotarła do mnie bezpośrednio. Wszystko na zasadzie „powiem komuś, kto coś znaczy i jednocześnie pewnie da odczuć Tomaszowi, że napisał bzdury, kłamstwa, plugastwa i tak dalej”. Przykre. Przykre, bo pod tekstem można zamieścić komentarz (na który zresztą na 99% odpowiem), można napisać do mnie maila (adres widnieje wszak pod każdym tekstem). Jeżeli ktoś strasznie ceni sobie anonimowość, to nie musi się nawet podpisywać, pomimo swojego relatywnie młodego wieku już dawno wyrosłem z zabaw w zemstę. Nie czuję potrzeby siania fermentu w iście piaskownicowym stylu.