Mamy końcówkę roku, wszyscy bawią się w podsumowania. Aż się prosi o wyłamanie się z tego trendu i zignorowanie ogólnej tendencji do tworzenia tekstów tego typu. Wychodzę jednak z założenia, że nie ma co się silić na oryginalność, a poza tym zawsze miło jest poczytać o tym, że było... dobrze. Tak, Szczecin 2010 rok ocenić może jako udany, wydarzyło się naprawdę dużo dobrego. Przynajmniej muzycznie.

 

Większość mieszkańców naszego miasta narzeka na to, że jesteśmy artystycznym zadkiem Polski. Jeżeli by się jednak sekundę zastanowić, zrobić sobie listę tego, co się u nas przez ostatnich dwanaście miesięcy działo, to wychodzi na to, że nie było tak źle. Sam miałem przyjemność wielokrotnie naprawdę dobrze się bawić wSzczecinie(.pl).

Rozpieszczeni zostali przede wszystkim fani hip-hopu, do których sam się zresztą zaliczam. O.S.T.R. i Eldo, a więc ścisła czołówka krajowej sceny, dali koncerty z gatunku tych kapitalnych. Nie zawiodła też Molesta, która przez chłód panujący w Heya odebrana została przeze mnie nieco słabiej, ale trudno uznać to za winę warszawiaków. Poza tym zobaczyć można było Gurala, Tedego i miliard innych. Nie zabrakło również aktywności reprezentantów szczecińskiej sceny. Każdy, kto miał ochotę na hip-hop, dostawał go. Oby tak dalej.

To samo tyczy się rocka i metalu. Koncertową bombą atomową okazał się być występ Frontside’a i Totemu. Bardzo przyzwoicie wypadł Proletaryat, dwa razy zobaczyć można było tak bardzo popularną (nie znaczy dobrą) Comę, w tym raz akustycznie. Poza tym zagościły do nas takie firmy jak Closterkeller, Strachy na Lachy, Muchy, Spięty, Happysad i całe mnóstwo innych zespołów wywołujących zbiorową histerię wśród słuchaczy. Na tym tle okazale wypadła reprezentacja Grodu Gryfa. Dead on Time bez większych problemów ściągali na swoje koncerty olbrzymie ilości swoich fanek, Big Fat Mama dali kapitalny koncert urodzinowy, wyczekiwany przeze mnie powrót na scenę zaliczył Godsend.

Pierwszy raz w życiu najczęściej słuchaną przeze mnie płytą roku był album wydany w naszym mieście. „Terminal Code” Cruentusa okazał się pobić na głowę nie tylko wszystkie krajowe wydawnictwa. Zestawu jedenastu utworów szczecinian słuchałem częściej (chętniej), niż nowych dokonań takich tuzów jak Deftones, Korn, Fear Factory, Gorillaz czy Slash. A wszyscy nagrali rzeczy naprawdę dobre. Bardzo duży szacunek dla naszych muzyków. Sporym (i bardzo przyjemnym) zaskoczeniem było pojawienie się na scenie The Throne. Zespołu, który bardzo efektywnie wypełnił sporą lukę, która istniała na rodzimym podwórku metalowym. Przyjemnie było czytać w internecie same pochlebne recenzje dotyczące tego, co nagrały obydwie kapele.

Swoje dostali także wszyscy entuzjaści sztuki powiedzmy refleksyjnej. Prawdziwie magiczny koncert w ramach zwiastunu festiwalu Akustyczeń daliAndreas Kapsalis i Goran Ivanovic. Dobre opinie słyszałem również na temat występów Keva Foksa oraz Julii Marcell, których nie miałem niestety okazji ujrzeć na żywo. Na tym froncie również było przyzwoicie. Osobiście ochotę na tego typu rozrywkę mam raczej sporadycznie. Jeżeli już jednak nabierałem chęci, to problemu z udaniem się na coś „ambitniejszego” nie było.

Kontrowersyjnym wydarzeniem okazał się być Szczecin Game Show. SGS nie miał wprawdzie charakteru imprezy muzycznej (występ Łony i Webbera to jednak ciut mało), ale i tak wydaje mi się być wartym wspomnienia. Wiele rzeczy nie wyglądało tak, jak powinno. Było sporo wpadek. Duża frekwencja oraz zróżnicowane atrakcje każą jednak mieć nadzieję, że kolejne edycje eventu okażą się być lepszymi i doczekamy się u nas dużego, cyklicznego wydarzenia, o którym mówić będzie cały kraj.

Nie chcę zanudzać czytelnika wymienianiem kolejnych rzeczy, które oceniam w tym roku pozytywnie. Było tego jeszcze trochę, co świadczy o tym, że rok faktycznie był udany.

Miło, prawda? Miło, że tak wiele dobrego wydarzyło się u nas od stycznia aż po grudzień. Można narzekać, że wiele rzeczy mogło i powinno wyglądać lepiej. Zgadzam się z tym w stu procentach, bezdyskusyjnie. Nie pozwólmy jednak ulec idiotycznemu trendowi, według którego stwierdza się, że „w Szczecinie nic się nie dzieje”, „Szczecin to kulturalna czarna dziura”. Wystarczy się ruszyć, rozejrzeć. Dzieje się naprawdę dużo. Miejmy nadzieję, że w roku 2011 będzie jeszcze lepiej.