Ten festiwal zawsze dążył do znalezienia języka komunikacji i oswajał to, co obce i inne, na przekór schematom i stereotypom. Nie ma wątpliwości, że przez 20 lat swego istnienia dał Szczecinowi obfitość niezwykłych wrażeń oraz potężny transfer artystycznej energii. W tym roku Spoiwa Kultury już po raz 20. otworzą miasto na niekomercyjną sztukę i niekonwencjonalny teatr.

Ciekawa technologia

Pierwsze siedem edycji tego teatralno-muzycznego wydarzenia to działania pod nazwą Międzynarodowy Festiwal Artystów Ulicy. Jednak jeszcze zanim festiwal wystartował, Teatr Kana (czyli jego organizator) realizował już spektakle plenerowe – chociażby inscenizacje Teatru Biuro Podróży, Teatru Ósmego Dnia czy Teatro Nucleo. Jednak nie było jeszcze planów większego wydarzenia.

– Wszystko zaczęło się od kontaktu Zygmunta Duczyńskiego z Romualdem Popłonykiem. Ten wrocławski twórca, podróżnik wymyślił ciekawą technologię organizowania festiwalu. Przyjeżdżał tzw. buskerbusem z zaprzyjaźnionymi artystami do jakiegoś miasta, ustawiał w różnych punktach przystanki w jego przestrzeni i w tych miejscach oni występowali. Kiedy poznaliśmy szczegóły tej akcji, postanowiliśmy z Zygmuntem, z Dariuszem Mikułą i jeszcze kilkoma osobami coś takiego zrobić w Szczecinie – mówi Marek Sztark, jeden z założycieli Stowarzyszenia Teatr Kana, obecnie dyrektor festiwalu Kontrapunkt.

Grali za to, co wrzucono do kapelusza

– Udało nam się przygotować do tego fragment ówczesnej ul. Jedności Narodowej, zwany jako Aleja Fontann. Pierwszy raz w historii dwa pasma jezdni zostały zamknięte aż do placu Lotników. Co ciekawe, artyści nie otrzymywali wynagrodzenia. Dostawali tylko to, co wrzucano im do kapelusza, ale w czasie letnim tych monet uzbierało się naprawdę dużo, bo tłumy szczecinian przyszły ich oglądać i słuchać – dodaje.

Zjednoczeni we wspólnym uśmiechu

– Przy pierwszym festiwalu, w 1999 roku, byłem w grupie technicznej i najbardziej zapadły mi w pamięci girlandy z flagami Kany i znakami festiwalu wieszane pomiędzy drzewami na całej długości Alei Fontann – mówi Janek Turkowski z Teatru Kana.

– Dało się wtedy odczuć, jak bardzo taki prosty, zabawowy, skupiony wokół przeróżnych sztukmistrzów festiwal jest potrzebny. Przekrój odbiorców od tzw. braminów (panów z bramy) po widzów teatralnych zjednoczonych we wspólnym śmiechu to były piękne obrazki, wspaniałe momenty w samym centrum zaskoczonego taką skalą zdarzeń miasta – dodaje.

Wystąpiło wtedy kilkunastu twórców z całego świata, m.in. Janus Mazuratrio (Węgry), Alonso Seitas De Cuhna (Brazylia), Jiří Wehle (Czechy) czy François Volet (Francja).

Klub festiwalowy w Piwnicy

W kolejnych latach to muzyczno-teatralne święto było jeszcze bardziej zróżnicowane, a buskerzy stanowili już tylko pewną część programu. W roku 2000 artyści wyszli m.in. na Deptak Bogusława, zaczął też działać klub festiwalowy w Piwnicy Kany. Ważnym wydarzeniem była prezentacja w Teatrze Kana monodramu „J.P. odkrywa Amerykę” w reżyserii Zygmunta Duczyńskiego. Poza tym widzowie zobaczyli też m.in. Teatr Kraski Vostoka z Kirgizji oraz korowód indyjskich muzyków i aktorów Milòn Mèla.

Bitwy morskie i Łona z orkiestrą

W 2002, po roku przerwy, Festiwal Artystów Ulicy został wznowiony. Trwał cztery dni, a jego inauguracją był happening na placu Żołnierza – „Bitwy miejskie” pod kierownictwem poznańskiego Teatru Strefa Ciszy. Wzięło w nim udział blisko 100 osób (w tym pacjenci MONAR-u). Poza tym na Zamku, coraz bardziej znany już wtedy, Łona z orkiestrą Funkshine połączył hip-hop z… muzyką poważną. Wystąpił obok 20-osobowej orkiestry z sekcją smyczkową, dętą, rytmiczną i chórkami. Wydarzenie było praktyczną realizacją idei projektu „Życie w alternatywie”, którego zadaniem jest przełamywanie stereotypów i próba znalezienia wspólnego, alternatywnego języka komunikacji przez sztukę, czyli to, co organizatorzy festiwalu często podkreślali jako własny cel.

Adaptacja nietypowych miejsc

– Eksperymentujemy z formą, miejscem i czasem – mówi Rafał Foremski, od wielu lat zaangażowany w organizację tego wydarzenia. – To propozycje w miejscach nieteatralnych, więc jest to ciągła niewiadoma, ciągła tajemnica – dodaje.

Spoiwa Kultury to prekursorskie podejście do przestrzeni. W lipcu 2005 w ramach festiwalu można było posłuchać utworów szczecińskiego kompozytora Carla Loewe na… parkingu przy ul. Małopolskiej – w miejscu wybranym oczywiście nieprzypadkowo.

– Tam przed wojną znajdował się budynek Konzerthaus, jednego z najbardziej reprezentacyjnych miejsc dawnego Szczecina, po którym zostały jedynie szczątki schodów. Pracowałem wtedy w Operze na Zamku i udało nam się zorganizować to wydarzenie z udziałem muzyków tej instytucji – mówi Marek Sztark. Inne ciekawe miejsca zaadaptowane przez event to np. przestrzeń portowa na ul. Bytomskiej czy boisko dawnej szkoły żydowskiej przy al. Wyzwolenia.

Przełomowy rok

Tam w lipcu 2006 zagrała Kapela Klezmerska Teatru Sejneńskiego i ten rok był też pierwszym, w którym nazwa festiwalu zaczęła się zmieniać. Został do niej dołączony podtytuł „Spoiwa Kultury”. – Ta nazwa ma trochę związku z tropem skojarzeń warsztatowo-rzemiosłowych. Robiliśmy wtedy zajęcia pod hasłem „Obróbka skrawaniem” i pojawił się kontekst łańcucha, ogniw, spoiw… – mówi Marta Mikuła z Teatru Kana. – To przylgnęło tak bardzo, że trzymaliśmy się tej nazwy w kolejnych edycjach. Miało to też związek ze zmianą charakteru festiwalu – odejściem od pierwotnej formuły artystów ulicy, a więc przede wszystkim zabawy, karnawału, buskerów, parad itd., w stronę diagnozowania, akupunktury miasta, wchodzenia w nieoczywiste przestrzenie, akcyjności, performance’u, site‑specific. Nie od razu uświadomiliśmy sobie, że ta zmiana nazwy jest potrzebna, ale właśnie około 2008 roku poczuliśmy silniejszą identyfikację z drugim członem nazwy i odważyliśmy się, nie bez wahań, na zmianę. I tak już zostało… – wyjaśnia.

Wspinaczka po ścianie Pazimu

Spoiwa Kultury to także unikatowe indywidualności. Należy do nich m.in. Benjamin Verdonck. – To szczególna osobowość europejskiego teatru, w subtelny sposób proponuje refleksję na temat roli człowieka w degradowanym przez niego na własne życzenie świecie natury – mówi o nim Turkowski. – Jego instalacja „ŁÓDŹ/BOAT/BOOT” pokazana w Szczecinie w 2012 roku była jedną z bardziej wymagających akcji. Na pewno porównywalna do tego, co się działo w Hali K1 Stoczni Szczecińskiej przy spektaklu „Factory” Teatru Ósmego Dnia w 2014, czy do widowiska „Flat” Rodrigo Pardo z 2016 roku, rozgrywającego się na pionowej ścianie wieżowca Pazimu.

 

Pewnego dnia przyjechała policja

– Przy realizacji projektu Benjamina specjalne na pewno było położenie wybranej przez niego lokalizacji. Dach kilkupiętrowej kamienicy na Niebuszewie, zamieszkanej przez wspaniałych, cierpliwych, serdecznych i pomocnych mieszkańców. Jednym z założeń była „niewidoczność” technicznego zaplecza dla tego zadania: wybudowania na bardzo wątłym podłożu sfatygowanego dachu sześciometrowej pochylni-skoczni. Widoczny na zewnątrz był za to człowiek, samotnie, który w mozole przez tydzień piął się w górę z tą „prowizoryczną” konstrukcją, i już czwartego dnia zostałem nagle wezwany na to poddasze, bo… przyjechała policja – opowiada Turkowski. – Ktoś z przechodniów zaniepokojony zgłosił próbę samobójczą i co ciekawe, na pewno nie widział jeszcze wtedy, że ostatniego dnia Benjamin będzie spędzał na tej wysokiej konstrukcji cały dzień, stojąc w tej „gotowej do skoku” łodzi…

Benjamin Verdonck - ŁÓDŹ / BOAT / BOOT #10 from Toneelhuis on Vimeo.

Wybitni artyści z Rosji i Japonii

W 2009 wśród wykonawców znaleźli się artyści szczególnie bliscy Teatrowi Kana: teatr Akhe z Rosji w projekcie „Plug’n’Play” (to była mieszanka kabaretu, anarchii, komedii i muzyki granej przez DJ-a) oraz Atsushi Takenouchi z Japonii, który pokazał oparty na improwizowanym ruchu spektakl „Jinen”.

Dwa lata później kilka wydarzeń zorganizowano w cerkwi przy ul. Wawrzyniaka. W tym miejscu rozbrzmiewały śpiewy liturgiczne tybetańskich mnichów z klasztoru Drepung Gomang oraz medytacyjna muzyka ciszy w wykonaniu Kazuya Nagaya i Hiroko Komiya – japońskich artystów, którzy przygotowali projekt „Ashita” („Jutro”), dźwiękową formę modlitwy w intencji tych, którzy zginęli w Japonii podczas trzęsienia ziemi. Na tej edycji tybetańscy mnisi wystąpili jeszcze raz w zaimprowizowanym wieczorze wraz z polskim zespołem folkowym, Wołosi i Lasoniowe. To kolejny wyróżnik festiwalu – łączenie artystów z bardzo różnych tradycji kulturowych w jednym projekcie.

Spoiwa monograficzne

Spoiwa nie trwały w jednej konwencji. W 2015 roku festiwal był swoistą monografią – kilkudniowym spotkaniem z międzynarodowym i wielokulturowym zespołem aktorów, muzyków i badaczy skupionych wokół Projektu Armine, Sister Teatru ZAR. Można było podczas spektaklu teatralnego poznać ormiańską muzykę liturgiczną i tradycje Azji Mniejszej (w tym perską i kurdyjską), uczestniczyć w pięciu koncertach, wielu projekcjach filmowych, wykładzie, wystawach oraz warsztatach.

Dwie edycje 24 h

Przez dwa lata (2017 i 2018) Spoiwa Kultury były organizowane w skumulowanej formule. Nastąpił powrót do tego, co bliskie, sąsiedzkie, tutejsze. Festiwal odbywał się w sąsiedztwie Kany: w Teatrze, na Łące (na ul. Zygmunta Duczyńskiego), w Piwnicy, na placu św. Piotra i Pawła, w pobliskim kościele, na placu Solidarności. Obie te edycje trwały po 24 godziny, a uczestnicy przechodzili z jednego miejsca do drugiego, chłonąc dźwięki i słowa, obserwując obrazy składające się na poszczególne zdarzenia artystyczne.

Zobaczyliśmy wtedy m.in. Bitwę Kapel: Tęgie Chłopy kontra Warszawska Orkiestra Sentymentalna, spektakl „Fakeryzm” Teatru Brama oraz spektakl „Song For Gigi” ponownie obecnego w Szczecinie Benjamina Verdoncka. Do Szczecina przyjechał też po raz kolejny Arti Grabowski i pokazał 24-godzinny performans „Historia szaleństwa w jednej osobie”.

A jak będzie w tym roku? Czym nas zaskoczą organizatorzy? Spoiwa Kultury startują 23 czerwca. Szczegółowy program najbliższej edycji znajdziecie w naszym kalendarzu wydarzeń.