Na wizytę papieża Jana Pawła II w Szczecinie prof. Ryszard Wilk zrobił pamiątkowy medal, a ja do niego etui - mówi Wiesław Gliwiński, rymarz, kaletnik.

Kiedy rozmawiamy w zakładzie rymarsko - kaletniczym przy alei Piastów 16, co chwilę wchodzą klientki (wejście od Krzywoustego): z prośbą o wymianę suwaka w plecaku, doszycie urwanej rączki w torebce.

Najciekawsze prace

- Kiedyś miałem tu futerał maszyny do pisania, którą używał adiutant generała Władysława Sikorskiego - wspomina rymarz Wiesław Gliwiński. - Na wizytę papieża Jana Pawła II w Szczecinie prof. Ryszard Wilk zrobił pamiątkowy medal, a ja do niego etui. Były w dwóch egzemplarzach, na wypadek jakby bezpieka zwinęła. Jednak wtedy nie doszło do wręczenia, dopiero podczas wizyty delegacji w Watykanie.

W sklepie na ścianie wisi fragment wyposażenia ułana, taka skórzana zawieszka z węzłem (plecionka z pasków skóry) do zawieszania lancy, odtworzona dla hobbysty. - Miałem okazję robić futerały na instrumenty dla różnych orkiestr, a tu moja propozycja futerału na flecik - pokazuje rymarz.

Rymarz

Podsumowuje: - Na zewnątrz mam napisane „Zakład rymarsko - kaletniczy”, bo ja jestem bardziej rymarzem niż kaletnikiem. Od torebek wolę plecaki, torby podróżne, torby narzędziowe.

Co najbardziej lubi w pracy: - Że wszystko zależy ode mnie. A trud rzemieślnika? - To ciągła walka z kosztami pobytu. Mnie w ostatnich 2-3 latach koszty prowadzenia zakładu wzrosły o 50 proc. - odpowiada.

Kontynuuje pracę ojca, który prowadził zakład od 1975 roku, a on go przejął w 1982. Studiował na Akademii Rolniczej mechanizację rolnictwa. - Jest coś takiego jak mechanizacja produkcji zwierzęcej i od tego już blisko do skóry - mówi. - Drewno, skóra to materiały podstawowe, dłubanie przy nich sprawiało mi frajdę. Przerżnąłem tysiące skór zwierzaków, mam świadomość, że zostały zamordowane. Z szacunku dla zwierząt wykorzystuję każdy kawałeczek skóry. Ale nazywanie materiału poliestrowego skórą ekologiczną dlatego, że się zwierzaka nie morduje, to chwyt marketingowy.

Góry

Zwracam uwagę, że na ścianie w zakładzie rymarsko - kaletniczym wiszą panoramy ośnieżonych szczytów górskich.

- Zaczęło się od tego, że na turnieju siatkarskim w Tallinie, był 1990 rok, zeszło nam na rozmowę o górach. Mówię, że pojechałbym w Tatry, ale nie mam z kim, nie wiem, co, jak - wspomina Wiesław Gliwiński. - A kolega Mariusz mówi, że właśnie wrócił z Tatr, gdzie jeździ od 13 roku życia. Umówiliśmy się za rok. I tak od dwudziestu paru lat razem jeździliśmy w Tatry, jesienią, kiedy nie ma już tylu ludzi. Kiedy zaczęło nam to nie wystarczać, Mariusz rzucił „Jedziemy do Tanzanii, stamtąd niedaleko na Kilimandżaro”. Okazało się, że to nie jest takie proste, że to nie jest tak blisko, że dwa dni nie wystarczą. Wtedy poznaliśmy Tomka Kobielskiego, który prowadzi biuro, które zajmuje się organizacją tego typu wypraw. W 2011 roku w trójkę pojechaliśmy na Kilimandżaro.

Potem był Nepal. - Oczywiście nie było mowy o włażeniu na Monte Everest, ale była frajda spania w namiocie w bazie - uśmiecha się. Nepal nim wstrząsnął. Widzi taki obraz: - W środku Katmandu płynie sobie dopływ do Gangesu, rzeka „chwilowo nieczynna”, woda spłynęła, a w korycie leżą tysiące plastikowych butelek, foliowych reklamówek, jakichś skrzynek.

Po Himalajach było Peru i Machu Picchu. W Meksyku weszli na Pico de Orizaba. Potem Australia, Nowa Zelandia, Ziemia Obiecana. Przed pandemią Gruzja.

Niespełnione marzenie podróżnicze - biała Antarktyda.