Mając jeszcze przed oczami b.dobrą kreację Tomasza Kota w "Bogach" wielu widzów pójdzie na "Żyć nie umierać" by zobaczyć kolejną dramatyczną rolę tego aktora. Debiutancka, pełnometrażowa fabuła Macieja Migasa nie jest jednak dziełem tak samo godnym polecenia jak tamten film... Można ja zobaczyć m.in. w Multikinie.
Reżyser "Żyć nie umierać", ma już na koncie realizacje seriali takich jak "Prawo Agaty", "Wszystko przed nami"czy "Londyńczyków". Można uznać, ze jest już zatem doświadczonym twórcą, potrafiącym wydobyć z zespołu aktorskiego, to co potrzebne do stworzenia dramatycznej intrygi i przykuwającej uwagę historii. W tym wypadku Migas miał do dyspozycji oprócz Kota,  przede wszystkim również Janusza Chabiora, ale także Ireneusza Czopa, Jacka Braciaka, Adama Woronowicza,  Michalinę Olszańską i Andrzeja Konopkę. Ten skład odtwarza scenariusz napisany przez Cezarego Harasimowicza - opowieść o aktorze (inspirowana postacią Tadeusza Szymkowa), który dowiaduje się, że jest chory na raka i pozostało mu niewiele czasu na to by korzystać z życia.
 
Bartek Kolano (tak nazywa się główny bohater), jest alkohilikiem, opuszczonym przez żonę i córkę. Pracuje w kilku miejscach, m.in w telewizji, próbując przetrwać, a najlepszymi przyjaciółmi stają się dla niego koledzy poznani na spotkaniach AA. Tę pozorną stabilizację przerywa informacja o raku. Czas, którego Kolano miał dotąd w nadmiarze, nagle się kurczy. Lekarz przepowiada mu, że w przypadku nie podjęcia leczenia, zostały mu co najwyżej 4 miesiące życia...
 
Takich fabuł oglądaliśmy już wiele ("Czas, który pozostał" Ozona jest jednym z najświeższych przykładów). Zazwyczaj scenarzyści kierują głównego bohatera na drogę przewartościowania swego dotychczasowego życia i podsuwają mu możliwość naprawienia błędów z przeszłości by odejść ze świata z czystszym sumieniem. Tak też jest też w tym przypadku. Bartek udaje się do dawnej narzeczonej by ją przeprosić, potem jedzie do Budapesztu do córki, łączy się przez skype`a z żoną przebywającą na antypodach. Te spotkania i rozmowy nie przebiegają jednak po jego myśli i raczej nie podnoszą go na duchu...
 
Tę dość schematyczną narrację ubarwiają dialogi - np. z pewnym Wietnamczykiem, który podejmuje się uzdrowić Bartka, czy z dość niekowencjonalnym księdzem (w tej roli Adam Woronowicz). Niewątpliwie charyzma Kota też wciąż działa, ale to jednak trochę za mało by cały film uznać za w pełni udany. To praktycznie ciąg epizodów, nie powiązanych ze sobą jakimś przesłaniem czy próbą wyrażenia konkretnej myśli. Nie chodzi mi tu oczywiście o receptę na to jak zachować się w sytuacji, w której znalazł się bohater, bo to kwestia bardzo indywidualna, ale po filmie na taki temat spodziewałem się jednak  wrażeń bardziej znaczących. Tymczasem wiele scen w tym filmie wydaje się być niepotrzebnym balastem (choćby nocna, kolejowa próba samobójcza). Nie wzruszają, nie poruszają, a jednak zostały włączone do całości. 
"Żyć nie umierać" znalazł się mimo wszystko w konkursie zbliżającego się festiwalu w Gdyni i niedługo przekonamy się czy jurorzy uznają, że warto twórców obdarzyć jakimiś nagrodami...