Bóg ogląda telewizję i popija piwo, a Catherine Deneuve jest apostołem? To jest możliwe. Przekonacie się o tym, gdy zobaczycie film "Zupełnie nowy testament". Można to zrobić już niedługo, dzięki pokazom przedpremierowym lub w czasie nocy sylwestrowej w Multikinie.
Reżysera tego dzieła - Jaco van Dormaela polski widz najlepiej chyba pamięta dzięki filmowi "Mr. Nobody" z udziałem Jareda Leto. W tamtym filmie główny bohater to ostatni "zwykły" człowiek w czasach, gdy ludzkość osiągnęła nieśmiertelność. W "Nowym Testamencie" ludzie są jak najbardziej śmiertelni, a nawet dowiadują się, ile dokładnie zostało im czasu do przeżycia. Taka informacja "przecieka" do każdego posiadacza telefonu, gdy przeciw Bogu, zarządzającemu tymi poufnymi danymi, buntuje się jego... córka. Ea (w tej roli Pili Groyne) nie może bowiem znieść tego jak jej ojciec traktuje świat i ludzi, których stworzył, wręcz pastwiąc się nad nimi... Namówiona przez swego brata, czyli Jezusa (nazywanego JC) postanawia opuścić centrum dowodzenia i doprowadzić do powstania zupełnie nowego testamentu, który być może  wpłynie na poprawę sytuacji.   
 

Dziewczynka po dotarciu do ludzi spotyka sześciu nowych apostołów, bo ich historie życiowe, przypominające ewangeliczne opowieści, mają się stać treścią biblijnego "suplementu". Są wśród nich takie osoby jak znudzona nieudanym małżeństwem kobieta (to właśnie Catherine Deneuve), czy sfrustrowany snajper (François Damiens) i niespełniony erotoman (Serge Larivière). Gdy ona wykonuje swój plan, Bóg (Benoit Poelvoorde) podąża za nią, chcąc zabrać ją z powrotem do domu. Ponieważ jednak jest pyszałkowaty i nieokrzesany, nie zyskuje sympatii przygodnie poznanych ludzi. Już w pierwszych minutach pobytu wsród nich najpierw zostaje zaatakowany gazem, a po chwili otrzymuje łomot od grupy lokalnych chuliganów. Uparcie jednak idzie dalej, narażając się na następne, niezbyt miłe spotkania. 
 
Belgijski reżyser w komediowej konwencji wykorzystuje zatem wątki religijne (podobnie jak to czynił choćby  Kevin Smith w swej "Dogmie"), ale nie przekracza granicy dobrego smaku, nie obraża i nie wyśmiewa osób wierzących. Posługuje się po prostu atrybutami katolicyzmu, by stworzyć film, jaki rozbawi niemal każdego. Także tych widzów, którzy mają słabe pojęcie o podstawach tego systemu. W jego wizji świat, w którym ludzie przeważnie nie są szczęśliwi, nie spełniają swoich marzeń i głównie cierpią, ma jeszcze szansę na ratunek.
 
Co prawda "Zupełnie nowy..." nie jest to fabuła w ścisłym tego terminu znaczeniu, bo to raczej zbiór powiązanych ze soba wątków, ale jeżeli taki sposób narracji nam odpowiada, to jak sadzę nie raz uśmiechniemy się, obserwując choćby rozpaczliwe próby przetrwania boskiego kreatora w swym nieudanym świecie, w którym obowiązują prawa przez niego wymyślone (np. takie, że chleb spada na podłogę zawsze posmarowaną stroną na dół)... 
 
Warto poczekać aż przeminą napisy końcowe filmu, bo realizatorzy przygotowali jeszcze dokończenie historii jednej z postaci, a konkretnie Kevina, testującego przez cały film informację, że pozostało mu 62 lata życia...