Amerykański Złoty Glob i Grand Prix w Cannes. To trofea, które już "Syn Szawła" zdobył, a jego autorzy mają też szansę na Oskara. Ten znakomity węgierski film od piątku jest do zobaczenia w szczecińskim "Pionierze".

Kiedy niemal dwie dekady temu Roberto Begnini stworzył „Życie jest piękne" krytycy stwierdzili, że takiego obrazu holocaustu jeszcze nie było, że to nowy głos w dyskusji o obozach, o wojnie i jej skutkach. "Syn Szawła" to film zdecydowanie inny jeśli chodzi o środki wyrazu, formę i gatunkową konwencję. Jednak oba te dzieła coś też ze sobą łączy (oprócz pokrewieństwa tematycznego). Podobnie jak główny bohater "Życia...", także Szaweł (w tej roli Géza Röhrig), postanawia rozpocząć w ekstremalnym świecie oświęcimskiego obozu niezwykłą grę - grę o godność.

Jest członkiem Sonderkommanda i pracuje m.in. w samym centrum tego zorganizowanego piekła czyli w krematorium. Ogląda ludzi prowadzonych na śmierć, odczuwa ich strach i poniżenie. Kamera przez cały film nie spuszcza go z oka. Ujęcia są klaustrofobiczne, wchodzimy Szawłowi niemalże na plecy, obserwując to co robi i gdzie się przemieszcza.

Pochylamy się wraz z nim kiedy zmywa krew z podłogi, kiedy ugina się by ponieść czyjeś martwe ciało by je przenieść. Na jego twarzy widzimy w zbliżeniu niepokój, cierpienie, ale też upór i sprzeciw. Szaweł nie chce się bowiem poddać, nie chce zgnić tak jak ci, których trupy musi nosić.

Radykalnym aktem niezgody na to, co się dzieje, jest jego pomysł by pochować ciało chłopca, którego nazywa swoim synem. Szaweł nie chce go bowiem tylko pogrzebać, ale zamierza uczynić, to w obecności rabina, w tradycyjnym żydowskim obrządku. To zadanie niezwykle trudne do wykonania, narażające na niebezpieczeństwa ze strony ss-manów, ale też na niechęć okazywaną przez innych więźniów. Mimo to, Szaweł nie zmienia swojej decyzji...

Reżyser filmu, Laszlo Nemes, dorastał we Francji. Tam studiował historię i politologię. Uczył się także w szkole filmowej w Nowym Jorku. Do tej pory zrealizował kilka filmów krótkometrażowych, a doświadczenie zdobywał również jako asystent swego słynnego rodaka, Beli Tarra. Pochodzi z rodziny, która także doświadczyła hitlerowskich obozów koncentracyjnych. Długo przygotowywał się do realizacji tego filmu, który jest jego debiutem fabularnym.

Wśród aktorów jakich zaangażował do niego są także Polacy – np. Marcin Czernik (co ciekawe, urodzony w Oświęcimiu). Słyszymy dużo polskich słów, komend, przekleństw. Reżyser postarał się o to by maksymalnie uautentycznić przedstawiane zdarzenia i dać widzowi możliwość wejścia w skórę głównego bohatera. Dzięki temu możemy zobaczyć film w pewnym sensie unikatowy. To bardzo mocna dawka historii i opowieść w nieszablonowy sposób nawiązująca do myśli Hemingwaya, że „człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać”...