To mógłby być dalszy ciąg filmu "Diabła ubierającego się u Prady". Jego bohaterka po doświadczeniach zdobytych w modowym magazynie, mogłaby przecież założyć własną firmę i osiągnąć sukces... W "Praktykancie" również bowiem występuje Anne Hathaway i jest to kolejna jej dobra kreacja. Film można zobaczyć m.in. w Multikinie.
Po kilku dość wyczerpujących rozmowach kierownictwo daje mu szansę i Ben  której zaczyna poznawać firmę, a następnie trafia na praktykę u samej właścicielki i szefowej firmy, którą jest Jules (Anne Hathaway). To kobista poświęcająca cały niemal czas na pracę i skoncentrowana na tym by zdyskontować osiągnięty sukces. To niełatwe zadanie zważywszy, że firma się rozrasta i pochłania coraz więcej uwagi. Jules jest co prawda silna i bardzo zmotywowana, ale kiedy kolejne kłopoty spadają na jej głowę, zaczyna się kryzys... 

 

Ratunkiem w tej sytuacji jest Ben, który pozornie zupełnie nie pasuje do młodego zespołu swojego nowego pracodawcy. Nie ma przecież  zna nowych technologii, nie ma nawet konta na facebooku, a przez całe niemal życuie zajmował sie czymś, co teraz jest zupełnie bezużyteczne tzn. książkami telefonicznymi. Mimo to (a może właśnie dlatego ?) jest człowiekiem, który potrafi z dystansem podejść do wielu kwestii i znajduje dobre sposoby na rozwiązywanie pozornie niemożliwych do naprawienia błędów. Dzięki temu, że poznaje bliżej rodzinę Jules, zaczyna jej doradzać także w sprawach prywatnych, a te również są trochę skomplikowane... 
 
 
Reżyserka (także autorka scenariusza) filmu, Nancy Meyers pokazuje zatem, że ambitna młodość często potrzebuje doświadczonego "dinozaura" by znaleźć wyjście z trudnej sytuacji. Hathaway i De Niro stanowią bardzo zgrany duet, humor nie jest wysilony i głównie zawarty jest w dialogach, rzadziej w sytuacjach (nie jest to zatem typowa zwariowana komedia oparta na gagach) i dlatego oglądanie "Praktykanta" zapewni widzowi przyjemną i zarazem inteligentną rozrywkę. Co prawda nie ma tu tak mocnych kreacji jak choćby rola Meryl Streep w przywołanym na wstępie "Diable...", ale i tak obraz Meyers moim zdaniem, na tle przeciętnej masowej produkcji filmowej zza Oceanu, wypada naprawdę dobrze.