Dom w głębi lasu” został uznany przez część krytyków za dzieło, które może nieco... ożywić schematyczne formuły od lat stosowane w horrorach. Żeby się przekonać czy faktycznie udało się to twórcom filmu, można odwiedzić kino „Helios”, w którego repertuarze ta produkcja się znajduje.

Drew Goddard chyba nie aspiruje do tego by być kolejnym  Godardem kina. Tworzy bowiem zupełnie inne obrazy niż ten słynny francuski reżyser. Mimo wszystko jego reżyserski debiut ma szansę stać się jedną z najlepszych produkcji w swoim gatunku.  Co prawda scenariusz  przypomina trochę niedawno goszczące na ekranach kin „Igrzyska śmierci”, a w  fabule znajdziemy wiele nawiązań do klasycznych tytułów z półki z horrorami, jest to jednak moim zdaniem kopiowanie, a sprawnie zrealizowany pastisz kina grozy.

Piątka młodych ludzi wybierają się do położonego w lesie starego drewnianego domu by spędzić w nim weekend. Jest wśród nich inteligentna i  ładna Dana (Kristen Conolly), jej przyjaciółka Jules (Anna Hutchison), Curt (Chris Hemsworth), wysportowany Holden (Jasse Williams) i „nieco„ oddalony od rzeczywistości Marty (Fran Kranz). Po drodze trafiają do zdewastowanej stacji benzynowej i rozmawiają z jej właścicielem, człowiekiem, łagodnie mówiąc, dość antypatycznym. To spotkanie mogłoby wzbudzić ich niepokój, ale jednak podążają dalej. Na miejscu, w tytułowej chacie,  znajdują wiele ciekawych przedmiotów m.in. bardzo nietypowe lustro, ukryte pod przerażającym w swej wymowie obrazem oraz pamiętnik napisany sto lat wcześniej. Bawią się tymi rzeczami, nieświadomi, że każdy ich krok i wybór ma znaczenie...

Wiem, że fani gatunku, powiedzą, że takie historyjki oglądali już wielokrotnie i  szkoda czasu na kolejną, ale tylko do pewnego momentu  jest to obraz, który  wzbudza takie reakcje. Warto cierpliwie obserwować rozwój sytuacji, by przekonać się na przykład, że... palenie marihuany może być dobrą bronią przeciwko manipulacji. Poza tym zobaczymy sekwencje, które zapewne pochwaliłby nawet sam Tarantino, bo poczucie humoru Goddarda  i zabawy konwencją przypominają mi chociażby „Od zmierzchu do świtu” czy „Grindhouse”. Galeria potworów i  makabrycznych indywiduów, które napotykają nasi bohaterowie, jest naprawdę imponująca...

Jeżeli natomiast ktoś wybiera się na ten film dlatego, że w jego obsadzie jest  Sigourney Weaver, to może być rozczarowany, bo ta aktorka każe na siebie długo czekać i kiedy wreszcie ją widzimy, to nie na długo... Zdecydowanie większą (choć niekoniecznie bardziej znaczącą) rolę ma Richard Jenkins. Jest kimś w rodzaju telewizyjnego producenta, sterującego losem bohaterów.

Co jeszcze ? Dobra muzyka. Na soundtracku do filmu słyszymy chociażby takie utwory jak „So Easy" - Eagles Of Death Metal, "She's Business" - Iggy Pop czy "Last" - Nine Inch Nails, który zgodnie z tytułem wieńczy dzieło. Finał “Domu…” jest jednak nie do końca jednoznaczny i kto wie czy ci, którzy przeżyli tę krwawą historię, jeszcze nie powrócą  na duże ekrany...