Hollywood szumi właśnie od komentarzy dotyczących burzliwych scen małżeńskich z udziałem Johny Deppa. Tymczasem na dużym ekranie (np. w Multikinie) możemy zobaczyć go w roli Kapelusznika w kolejnej adaptacji prozy Lewisa Carrolla – „Alicja po drugiej stronie lustra”. Słabszej od poprzedniej, ale czy zupełnie nieudanej?

Tym razem za pulpitem sterowniczym stanął James Bobin (to on wcześniej reżyserował „Muppety” i „Muppety poza prawem”). Zastąpił Toma Burtona., który zajął się „Osobliwym domem pani Peregrine” i może dlatego w tej nowej Alicji mniej jest literackiej siły wyrazu, a zdecydowanie więcej gry efektami.

 

Początek przypomina trochę „Piratów z Karaibów”, bo wchodzimy w świat przygód dzielnej bohaterki w morskim otoczeniu. Alicja (Mia Wasikowska) dowodzi statkiem uciekającym przed piratami, a w dodatku trwa sztorm. Jest zatem bardzo niebezpiecznie, a mimo to ona dopłynie do celu podróży. W Londynie czekają na nią jednak różne niezbyt miłe niespodzianki natury towarzysko-finansowej. Hamish Ascot, któremu dała niegdyś kosza, chce teraz zrewanżować się za upokorzenie i ma dobrą sposobność by to zrobić...

 

 

Alicja znów zatem ucieka w świat iluzji, w którym spotyka dawno nie widzianych przyjaciół. Biała Królowa, Absolem, Kot z Cheshir czy Hupty i Dumpty czekają na nią stroskani stanem zdrowia Kapelusznika. Ten barwny młodzieniec popada bowiem w stan rozpaczy myśląc wciąż o utraconej kiedyś rodzinie. Tylko Alicja jest w stanie tę sytuację zmienić i podjąć próbę odszukania jego bliskich.

 

Już po tym krótkim opisie można się zorientować, że zarówno Bobin jak i autorka scenariusza Linda Woolverton dość oszczędnie powybierali wątki z książki Lewisa Carrolla. Głównym wątkiem uczynili spektakularną próbę odwrócenia przez Alicję konsekwencji zdarzeń, które zaistniały w przeszłości. Żeby tego dokonać dziewczynka musi się zmierzyć z Panem Czasu (w tej roli Sacha Baron Cohena w kostiumie maga) oraz przechytrzyć Czerwoną Królową (Helena Bonham Carter), która ma zdecydowanie nieprzyjazne nastawienie wobec Alicji i jej przyjaciół. Te dwie postacie (nie do końca negatywne jak się okaże) to atuty filmu, który ogólnie niestety jest mało aktorski...

 

Wizualny przepych, jaskrawość kolorów i techniczna maestria przygniotły finezję i groteskowy charakter, który tak ważny był w literackim uniwersum Carrolla. Dialogi nieco ratują sytuację, bo tłumacz robił co mógł by rozbawić widzów, oferując im różne gry słowne ( jedna z postaci definiuje chwilę określeniem „z bicza czasł”). To jednak trochę za mało by zainteresować nie tylko dzieci, ale też trochę starszych odbiorców. Mam nadzieję, że to już ostatni film zrealizowany przez koncern Disneya o Alicji, bo choć kasa z tego ogromna, to może jednak producenci powstrzymają się przed schodzeniem w głąb nory królika (czytaj: na artystyczne dno).