Dramat "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" Doroty Masłowskiej był już wielokrotnie wystawiany na polskich scenach. Czy warto zobaczyć kolejną wersję, wyreżyserowaną przez Piotra Ratajczaka w szczecińskim Teatrze Współczesnym?
"Rola Rumuna w społeczeństwie polega właśnie na męczeństwie" tak śpiewał kiedyś Mazzoll. Dwoje bohaterów tego spektaklu testuje tę myśl na własnej skórze. Dżina (Adrianna Janowska-Moniuszko) i Parcha (Konrad Beta) poznają się na balu pod hasłem „Brud, smród i choroby”, a później nie porzucając swych przebrań, ruszają w Polskę, podając się jako Rumuni mówiący po polsku.
 
Oboje spotykają w czasie tej eskapady kilka karykaturalnych wręcz postaci, m.in. pijaną kobietę (Joanna Matuszak), która bezlitosnie eksploatuje Vectrę swego męża, barmankę w stroju Cristal z serialu "Dynastia" czy ochroniarza Wieśka (Robert Gondek). Odbierają od nich przeważnie dużą dawkę pogardy i niezrozumienia zamiast pomocy i odrobiny empatii...
 
W tej inscenizacji scenografia jest dość surowa. To m.in. rozczłonkowany samochód z boku sceny, a w centrum platforma, imitująca drogę. To świat zdewastowany, wyblakły i nieciekawy. Dżina i Parcha czują się w nim obco, reagując na kolejne "przygody" frustracją i zniechęceniem, a humor który nam aplikuje autorka jest zdecydowanie czarny. 
 
Ten tekst mimo upływu lat (premiera pierwszej inscenizacji w TR Warszawa odbyła się w 2006 roku) nadal jest mocny i drapieżnie bolesny. Sadzę jednak, że w tym wydaniu poruszy te osoby, które pierwszy raz zetkną się z tym dramatem, a może nawet w ogóle z dokonaniami Masłowskiej. Będą one zapewne pod wrażeniem tej fristajlowej  poetyki i gier słownych ("mam zęby mocne, ale z przejaśnieniami"), może za wyjątkiem tych widzów, których razi słownictwo z wyrazami na k, bo takich rodzynków jest w dialogach wiele. Masłowska flirtuje z językiem ulicy, przesączając go przez własną literacką optykę i na tym m.in. polega oryginalność tego przekazu. Jako całość ten szczeciński spektakl nie ma w sobie takiej siły wyrazu jakiej oczekiwałem.