W ostatnich latach Opera na Zamku w Szczecinie dość regularnie raczy widzów spektaklami powiązanymi z tematem miłości. Jeżeli jest to możliwe, ich premiery odbywają się dokładnie w dniu św. Walentego. Tak było choćby w przypadku „Napoju miłosnego” Donizettiego oraz musicalu „Crazy for You” Gershwinów. W tym sezonie szczecińska instytucja wykonała skok na naprawdę głęboką wodę, bo 14 lutego przygotowała premierę „Romea i Julii” Charlesa Gounoda!
Kolejne dzieło Znanieckiego
Żaden inny znany teatr muzyczny nie zaprezentował w walentynki opery na podstawie tego dramatu Szekspira. Może uznano, że to motyw zbyt ograny, zbyt oczywisty... Na pewno nie myślał tak Michał Znaniecki, który wyreżyserował szczecińską wersję słynnej opowieści o związku dwojga młodych ludzi, zmuszonych ukrywać swoje uczucie przed swoimi rodzinami. W Operze na Zamku ten twórca pracuje po raz kolejny. Zrealizował tu m.in. „Traviatę” Verdiego i „Pajace/Gianni Schicchi” Pucciniego, a zatem mogliśmy już poznać jego styl i bliską mu poetykę.
Poszerzona perspektywa
Także tym razem Znaniecki czerpie z różnych konwencji, równocześnie poddając je artystycznemu przetworzeniu, tak by współczesnego widza jeszcze czymś zaintrygować. Wynika to chociażby ze sposobu opowiadania o romansie Romea i Julii. Przede wszystkim poszerzona została perspektywa widzenia. Przez zastosowanie wielobarwnych projekcji, świetlnych witraży oraz wykorzystanie bocznych korytarzy na widowni, ta historia jest jeszcze bardziej „pojemna”. Aktorzy są często bardzo blisko widzów.
Teatr w teatrze (szekspirowskim)
Zamiarem Znanieckiego było przywołanie na scenie teatru elżbietańskiego, czyli teatru współczesnego Szekspirowi. Współpracujący z reżyserem scenograf Luigi Scoglio przygotował coś w rodzaju drewnianego podestu, na którym rozgrywa się akcja. Wokół powstała wysoka konstrukcja z oknami, imitująca widownię Globe Theatre. W tej przestrzeni znalazł się chór, który w prologu śpiewa o tym, że zaraz usłyszymy tragiczną historię nieszczęśliwej miłości... Otrzymaliśmy zatem teatr w teatrze.
Kontrastowe stroje
Spektakl trwa prawie trzy i pół godziny (z dwiema przerwami), więc poważnym wyzwaniem dla realizatorów było utrzymanie przez tak długi czas uwagi widzów. Pewnie nie wszyscy z nich z równym zaangażowaniem obserwowali to, co działo się na scenie przez cały spektakl, ale chyba nie ma wątpliwości, że kontrastowa, wielobarwna scenografia oraz nieszablonowe kostiumy zdecydowanie urozmaiciły przekaz. Zestawienie rodziny Kapuletów noszących biało-niebieskie stroje z wielkimi krezami z mniej majętnymi członkami rodziny Montekich w szarych, „zeszmaconych” ubraniach było jednym z ciekawszych elementów całości.
Pojedynki i duety
Sceny potyczek pomiędzy tym rodami, m.in. dwa pojedynki na broń białą, także przyciągają wzrok, wytrącając widza z onirycznego nastroju, który panuje wielu pozostałych fragmentach. Poza tym komiczne tony wnosi Stefano (w tej roli w premierowej obsadzie pojawiła się Lucyna Boguszewska), ale oczywiście najważniejszym wątkiem jest „nielegalny” romans Romea i Julii. Para poznaje się na balu u Kapuletów i mimo że oboje wiedzą, jak trudno będzie kontynuować tę znajomość, oszołomieni uczuciem, decydują się na potajemny ślub.
Scena balkonowa i... łóżkowa
Pavlo Tolstoy oraz Victoria Vatutina w tytułowych rolach pokazali chyba pełnię swoich wokalnych możliwości. Aria "Ah! Leve-toi, soleil" w drugim akcie, wykonana przez Romea pod balkonem, kiedy w oknie ukazuje się Julia, była jednym z najbardziej oczekiwanych momentów tej opery, za co widzowie nagrodzili solistów długimi brawami... Jednak okazało się, że ten klasyczny, już trochę wytarty, wzruszający „obrazek”, został przyćmiony przez duet Romea i Julii w czasie nocy poślubnej. Ta odważna scena, w której użyte zostało okrągłe lustro, odbijające łoże dwojga kochanków, jest zdecydowanie jednym z mocniejszych atutów tej inscenizacji.
Dziecięcy epilog
Chyba nie ma wątpliwości, że dzięki takim właśnie zabiegom, do których możemy też dopisać widowiskowy popis baletu w czwartym akcie, opera „Romeo i Julia” nie tracąc zbyt wiele ze swego autorskiego wymiaru, staje się atrakcyjna także dla współczesnego widza, który żyje już w zupełnie innym świecie. Napisane przez Gounoda w 1867 roku dzieło zostało twórczo zinterpretowane przez Znanieckiego. Reżyser przygotował również coś w rodzaju post-scriptum (z udziałem dzieci w rolach głównych), tonujące tragiczną wymowę oryginału i choćby dlatego warto ten spektakl zobaczyć. Będzie można to zrobić już w przyszłym miesiącu, tj. 6, 7 i 8 marca.
Komentarze
3